Grzegorz Miecugow, gwiazda stacji TVN mówi, że to wina telewidzów. Że to telewidzowie chcą oglądać chłam, więc dziennikarze muszą go dawać. Rafał Ziemkiewicz, nazywający się "nowoczesnym endekiem" uważa z kolei, że to gra. Że jest specjalny medialny przemysł, który głupotami przykrywa rzeczy ważne, ale dla rządzących niewygodne. Jak więc jest naprawdę? Zastanówmy się wpierw, co usłyszeliśmy. Bo cóż nam powiedział Miecugow? Że widzowie w Polsce chcą zabawy, więc dziennikarze TVN, osoby jak powszechnie wiadomo wysublimowane, tryskające erudycją, z bólem serca, i pewnie z lekkim obrzydzeniem, ów szajs ludziom dają. Wiadomo, pereł przed wieprze rzucać nie można. A cóż Ziemkiewicz? Że jest jakieś tajne biuro prasy, albo zarządzane przez "salonowych" dziennikarzy, albo usadowione gdzieś w okolicach gabinetu premiera, które dysponuje - tego obśmiać, tamtego zignorować, ten temat nagłośnić, a inny schować. Przy całym szacunku - w większym stopniu te opinie charakteryzują dziennikarzy i środowiska, w których się obracają, ich uprzedzenia i fobie, niż sytuację mediów. Przekonanie wielu liberalnych dziennikarzy, że tworzą niesłychanie mądrą elitę, która musi się męczyć z mało mądrym narodem. I przekonanie okołopisowskiej prawicy, że w świecie dominują spiski, tajne konwentykle, agenci i tak dalej. I że ciemiężony naród musi się temu przeciwstawić. Jedni jakby stworzeni do rządzenia, dyskretnie prorządowi. Drudzy, nieufni, czujni (szczujni), stworzeni do kontestowania. Miecugow rozbraja mnie, gdy opowiada jak poszedł na spotkanie z ministrem Bonim i usłyszał, że OFE są świetne. A potem, rok później, ta sama władza zaczęła mówić, że OFE są be... I to go zniechęciło do Platformy, bo jak jej wierzyć? Oto się dowiedziałem, że byli dziennikarze, którzy wierzyli. Władzy. Na słowo. Ziemkiewicz też mi imponuje - pasją, z jaką demaskuje "złych ludzi" (w historii polskiej prasy nie jest pierwszy, który wie lepiej), albo jak pisze o katastrofie smoleńskiej, dokładnie pomijając najważniejsze pytania. . No dobrze, ale co z tymi mediami? Problem jest istotny, gdyż dotyczy nie tylko przyszłości dziennikarzy jako grupy zawodowej, ale sposobu funkcjonowania społeczeństwa. Media ewoluują, jeżeli kiedyś służyły przekazywaniu informacji, to dziś służą raczej rozrywce. Otwieramy poszczególne strony coraz rzadziej po to, żeby czegoś pożytecznego się dowiedzieć, za to coraz częściej, by zaspokoić ciekawość, zabawić się. Jeżeli jeszcze całkiem niedawno mieliśmy dwa, trzy kanały telewizyjne, to dziś mamy ich kilkadziesiąt (a w zasadzie kilkaset), z rozwijającymi się kanałami tematycznymi. Jeżeli w dobie mediów publicznych najważniejszy był gust prezesa, to w czasach mediów komercyjnych liczą się słupki, które pokazuje się reklamodawcom. Ewoluuje też społeczeństwo. Czasy, kiedy wszyscy oglądali jeden film minęły. Dobieramy sobie programy według zainteresowań, lub zawodowych potrzeb. A coraz częściej w ogóle z mediów nie korzystamy, bo jesteśmy albo zbyt zmęczeni, albo szkoda nam czasu. Nie zapomnę rozmowy, którą odbyłem parę miesięcy temu z prezesem dużego banku. Który z całą szczerością oświadczył, że nie czyta gazet ani nie ogląda telewizji, bo do niczego nie jest mu to potrzebne. Komentarze go nie wzbogacają, raczej śmieszą. A najważniejsze informacje i tak przygotowują mu asystenci. Rynek mediów szybko się więc fragmentaryzuje. Dlatego opowiadanie, że Polakami manipuluje jakieś biuro prasy, które potrafi koordynować akcję ośmieszania wroga, bądź zagłuszania złych informacji, to strzał kulą w płot. Prawica w Polsce ma swoje gazety, swoje tygodniki, rozgłośnie radiowe, nie mówiąc o internecie, więc cóż można przed taką siłą medialną schować? Można tylko liczyć, w przypadku PO, że te media same podstawiać sobie będą nogi, opowiadając o szkieletach rzekomo znajdowanych przy budowie warszawskiego metra, albo o kolejnym spisku. Trudno też mieć żal do widzów czy słuchaczy, że - w swej masie - wolą sensację czy pyskówkę, niż debatę na temat stanu gospodarki. Po pierwsze, świat jest coraz bardziej skomplikowany, gubią się w ocenach zjawisk najbardziej wytrawni eksperci - więc trudno wymagać od przeciętnego Kowalskiego, by z wypiekami na twarzy wgryzał się w sprawy dla specjalistów. Po drugie, to sprawa wydawcy - na co się decyduje. Czy za wszelką cenę walczy o słupki, czy o markę? Czy zależy mu na każdym widzu, czy też na tym najbardziej wyrobionym? Czy chce wspólnie z widzem się rozwijać, czy też opędzić go byle czym? No i czy ma dziennikarza, który trudną debatę będzie w stanie poprowadzić? Wznosząc się ponad partyjne sympatie? To ostatnie pytanie jest, jak sądzę, kluczowe. Jeżeli w mediach na potęgę tnie się koszty - to i oszczędza się na ekipie, która dobrze do debaty by się przygotowała, a nie w pośpiechu i po łebkach. Potrafiła zrealizować dobry program. A nie wygłaszała banały, albo napuszczała jednego gościa na drugiego. Innymi słowy, by telewizyjne danie było strawne, musi być dobry kucharz, i mieć świeże składniki. Bo inaczej jest jak u skąpego restauratora - klient wyczuwa taniochę, wychodzi i nie wraca. PS. Pokaż mi co cię boli, a powiem ci kim jesteś. Grzegorz Miecugow, mówiąc o mediach ubolewa, że psują je widzowie, kochający chłam. Rafał Ziemkiewicz - szuka zmowy. A ja - jakby nie patrzeć - zmierzam do konkluzji, że psuje je chytry i krótkowzroczny kapitalista, i pełen pośpiechu tryb życia.. Ale chyba ta diagnoza jest bardziej celna...