Dla osób zajmujących się polityką to była ciężka dawka gruzu, ale nie narzekajmy, wolę, gdy politycy coś próbują powiedzieć o teraźniejszości i przyszłości, o swoich planach, niż gdy się kłócą albo wpychają swoich kumpli na rozmaite stołki. A paru rzeczy podczas tego maratonu można się było dowiedzieć. I tylko szkoda, że dziennikarze tego nie zauważyli. Dla nich ważne było, kto komu podał rękę, jakby to miało jakiekolwiek znaczenie (poza zdobyciem kolejnych minut w programach TV). Otóż padły w tej debacie, akurat z ust Leszka Millera, zaskakujące dane. Mianowicie, w ostatnich dziesięciu latach z Unii do Polski napłynęło 250 mld zł. Do tego, w tym samym czasie, emigranci przekazali do kraju 170 mld zł. W tymże samym okresie dług publiczny Polski wzrósł o 500 mld zł. I aż prosi się zapytać: co za ten niemal bilion złotych powstało? Dlaczego tak mało? Dlaczego wciąż mamy w kraju ponad 2 miliony bezrobotnych? A jest ich więcej niż 10 lat temu. A do tego przecież ponad drugie tyle, bo prawie 2,5 mln młodych ludzi, wyemigrowało... To są dane, które powinny zmiażdżyć każdy rząd. Bo policzmy: te 920 mld zł to 300 mld dolarów. Tyle Polska dostała dodatkowych pieniędzy. I co z nimi zrobiła? Przy tych sumach te parę autostrad, jakieś mosty, stadiony... to wszystko wygląda szalenie skromnie. Edward Gierek, który zadłużył Polskę na 20 mld dolarów, wygląda przy obecnej ekipie nie tylko jako osoba dość skąpa, ale i szalenie gospodarna. Bo zostawił po sobie setki fabryk i setki tysięcy mieszkań. Dzięki Bogu, bo jest gdzie mieszkać i gdzie pracować (chyba że zakład rozprzedali i zaorali). A co zostawia Tusk? Długi do spłacenia? Mało optymistycznie wyglądają też dane dotyczące bezrobocia i emigracji (zarobkowej, oczywiście). Ja jeszcze pamiętam spoty wyborcze PO, w których Tusk zapowiadał, że Polacy zaczną z emigracji wracać do kraju. Nic takiego się nie stało, wyjeżdżają dalej, a do tego grona - emigrantów zarobkowych - dołączył sam Tusk. Więc aż nasuwa się pytanie, dlaczego grubo ponad 2 miliony młodych Polaków wyemigrowało? Dlaczego nie chcą mieszkać w naszym kraju? Dlaczego, mimo tych setek miliardów zł, które napływają do naszego kraju, wciąż brakuje miejsc pracy, nie tworzą się nowe, wciąż jesteśmy gdzieś z tyłu? To są pytania najważniejsze, egzystencjalne przecież, tymczasem w polskiej debacie mało kto je stawia, a już na pewno nikt na nie nie odpowiada. Zamiast odpowiedzi przemykają mi od czasu do czasu w telewizorze reportaże na temat polskich firm, że zdobywają rynki itd. Towarzyszą tym zapewnieniom piękne obrazki, a czasami i optymistyczna muzyka. Że oto mamy symbol, że Polska jest mocna. Oglądam te obrazki, i mam wrażenie, że to wszystko wygląda tak, jakby ktoś w roku 1939 pokazywał samolot Łoś i zapewniał, że to gwarancja, że Polska wygra wojnę z Niemcami. No, nie wygrała. Padła po miesiącu. Pytań idących w poprzek tej pięknej, rządowej propagandy, jest więcej. Choć te, dotyczące emigracji, są najważniejsze. Więc postawmy je jeszcze raz: dlaczego młodzi Polacy wyjeżdżają? Bo przecież nie dlatego, że brakuje im pomników Lecha Kaczyńskiego albo dlatego, że czują się zagrożeni tym, co jakiś ksiądz powiedział na kazaniu. Ludzie wyjeżdżają dlatego, że tu, na miejscu, trudno znaleźć pracę, a tam znajdują. A jeżeli znajdują tu, w Polsce, to jest to z reguły śmieciówka... Wyjeżdżają dlatego, że chcieliby mieć normalną rodzinę, a tu, na miejscu, jest to zadanie heroiczne - bo jak można planować wspólne życie, skoro nie wiadomo, co z pracą, na mieszkanie szans nie ma, a urodzenie dziecka oznacza finansową ruinę? Więc Polacy głosują nogami, na żadne patriotyczne wezwania nie zamierzają się nabierać. Zwłaszcza że widzą, że Rzeczpospolita jednych traktuje oschle, ale innych jak najbardziej ciepło. Sprawa pieniędzy, które miały trafić do pani Wasiak i pana Ostachowicza, i które - jak widać - w tym towarzystwie są normą, jest tego dowodem. Przepraszam, że piszę o sprawach oczywistych, ale specyfika polskiego życia publicznego polega na dziwnym dualizmie, na rozgraniczeniu tego, co ważne, od tego, o czym bębnią media. O ważnych sprawach mówi się półgębkiem, za to aż huczą opowieści trzeciorzędne, towarzyskie. Ci tzw. poważni dziennikarze zaczynają zabierać tym tabloidowym chleb. I z namaszczeniem opowiadają, że Kaczyński podał rękę Tuskowi, a kierowcę w rękę pocałował. Że Kopacz była w Smoleńsku, i czy to dobrze, czy źle? Że Hartman coś napisał, jakby takim wpisem mógł cokolwiek zmienić. I tak dalej. Widać, że mediami trzęsie towarzystwo dobrze ustawione, które gdy usłyszy, że lud nie ma chleba, zapyta naiwnie, to dlaczego nie chce jeść ciastek? Więc takie wybory, które przewietrzą trochę gabinety, dobrze wszystkim zrobią.