Maseczki! Oto media poinformowały, że nasi celnicy zatrzymali transport kupionych w Polsce maseczek ochronnych, 23 tys. sztuk, przeznaczonych dla szpitali w Rzymie i regionie Lacjum. Jak wiemy, sytuacja jest tam dramatyczna, nieporównywalna z Polską, 60 tys. osób choruje, 5,5 tys. zmarło... Więc owszem, obowiązujący w Polsce stan epidemii pozwala na zatrzymanie wywozu niektórych artykułów. Ale czy taki gest ma sens? Ta historia z maseczkami jest nie tylko opowieścią o polskiej solidarności. Jest też opowieścią o tym, jak działa rząd w obliczu epidemii. A ma sytuację w miarę wygodną. Polska miała to szczęście, że zaraza zanim dowlokła się do naszej pięknej ojczyzny, nawiedziła Chiny i i niektóre państwa Azji, potem uderzyła we Włochy, a następnie w inne kraje Zachodu. U nich już było, u nas jeszcze nie. Polski rząd miał więc dużo czasu, by zorientować się jak ta epidemia wygląda, wystarczającą ilość przykładów, jak działa, jak się do niej przygotować. Nic nie trzeba było wymyślać, wystarczyło iść ścieżką wydeptaną przez innych. Tak zresztą przedstawiał się i sam rząd. Tak mówił, i to całkiem niedawno, bo w minioną środę, premier Mateusz Morawiecki. "Przygotowania do zwiększonej liczby przypadków koronawirusa przebiegają codziennie - to jego słowa wygłoszone w programie "Gość Wiadomości" TVP1. - Rozpoczęliśmy te przygotowania parę miesięcy temu, kiedy usłyszeliśmy, bodaj 9 stycznia, o przypadkach koronawirusa. Później te przygotowania rosły, czy były coraz bardziej zaawansowane". Przepraszam, mamy 23 marca. I bardzo chciałbym się dowiedzieć, co od 9 stycznia rząd zrobił w sprawie chociażby wspomnianych na samym początku maseczek? OK, zmieńmy datę - od 24 stycznia, kiedy potwierdzono pierwszy przypadek zakażenia w Europie. Albo od 29 stycznia, kiedy po wezwaniach opozycji zebrał się w Ministerstwie Zdrowia sztab antykryzysowy. Co przez te dwa miesiące zrobiono? Bo już wtedy było wiadomo, że gdy przyjdzie epidemia (a należało zakładać, że przyjdzie) potrzebne będą środki czystości, środki dezynfekujące, maseczki, rękawiczki jednorazowe, stroje ochronne itd. No i oczywiście, testy do diagnozowania koronawirusa. Nikt mnie nie przekona, że w takim czasie nie można było dokonać stosownych zamówień czy też uruchomić produkcję (Orlen pokazał, że można). Tak, żeby dzisiaj nie brakowało potrzebnych środków (przynajmniej w szpitalach). Szycie maseczek - to nie jest jakaś skomplikowana czynność, wymagająca wdrożenia nowoczesnych technologii. I dodam do tego jeszcze jedno zdanie - 12 lutego Polska Agencja Inwestycji i Handlu chwaliła się na swojej stronie internetowej, że pomogła polskiej firmie sprzedać 16 tys. maseczek do Chin. Tak przygotowywał się nasz rząd na epidemię. A testy na obecność koronawirusa? Żeby było wiadomo, kogo leczyć, a kogo nie... Mijają tygodnie epidemii, a wciąż jesteśmy na europejskim końcu jeśli chodzi o ilość przeprowadzonych testów (na milion mieszkańców). Ja rozumiem, że są ograniczenia, że nie mamy odpowiedniej ilości laboratoriów i laborantów, że służba zdrowia została częściowo zniszczona, a częściowo wygnana z kraju, ale - wnioskuję - skoro w innych krajach potrafią diagnozować, to i w Polsce taki system powinien już działać. Ale nie działa. A ludzie władzy mówią, że nie ma potrzeby "masowych" badań. Choć sami, gdy jeden z nich okazał się chory, przebadali się od ręki. Natomiast jeśli chodzi o innych, na przykład o pielęgniarki pracujące z zakażonymi, osoby wracające samolotami z Włoch, czy o tego kierowcę z Głogowa, który zmarł, czekając na kwarantannie - dla nich testów nie było i nie ma. Są jeszcze inne dziwne rzeczy. Oto Polacy zaczęli kupować na własną rękę maseczki i inne środki ochrony w Chinach. Poprzez portal Alibaba. Państwo nie daje rady - Polak potrafi. Bardzo to się rządzącym nie spodobało. Więc polski rząd poprosił rząd chiński, żeby zatrzymał sprzedaż do Polski maseczek i innych środków ochrony. Bo kupują je prywatne firmy i tym spekulują - argumentowano. Prośba została spełniona. Alibaba nie wysyła. Czytam takie rzeczy i nie mogę uwierzyć. Bo to są działania jak z czasów Polski Ludowej i Inspekcji Robotniczo-Chłopskiej. Drogi rządzie, są łatwiejsze sposoby na walkę ze spekulantami! Na przykład - sprowadzając do kraju deficytowy towar. Ten sposób opisała Interia - informując, że czeski rząd właśnie sprowadził z Chin potrzebne maseczki i testy. Że do Pragi przyleciał samolot z transportem 7 milionów maseczek. A do Pardubic wynajęty Rusłan AN-124 ze 106 tonami ładunku. Który przywiózł m.in. 2 mln filtrów niższych klas i 5 mln maseczek. A także 200 tys. szybkich testów na obecność koronawirusa, 120 tys. ubrań ochronnych oraz 80 tys. okularów. Za sprawą takich transportów każdy Czech dostanie maseczkę, a szpitale, lekarze i pielęgniarki dodatkowo te lepszego rodzaju. Nie chcę być złośliwy, ale prezydent Andrzej Duda już jakiś czas temu zapewniał, że potrzebne środki z Chin sprowadzi. "Znam osobiście prezydenta Chin - wołał. - Pogadam z nim. I załatwię". Zdaje się, cały zapał starczył mu do gadania co zrobi. W przeciwieństwie do Czechów. Takie zresztą odnoszę wrażenie - że rządzący w tej właśnie dziedzinie się realizują - opowiadają co będzie, co zrobią, jak pomogą... Och! Ach! A to wszystko są deklaracje coraz bardziej oderwane od rzeczywistości. Puste gadulstwo. Jeśli zaś ktoś uważa, że jest inaczej, to proponuję, by zajrzał na strony szpitali, gdzie proszą o środki ochrony, środki dezynfekujące, itd. Upiorne robi to wrażenie. Niech więc zajrzy i siedzi w domu. Bo jak sam się nie uratuje, to nie uratuje go już nic. PS. Nie wspomniałem o wyborach prezydenckich i o ogłoszonym, i już zmienianym, programie ratowania polskiej gospodarki. Owszem, to są ważkie tematy, ale ratowanie ludzi jest ważniejsze.