Nie ma co owijać w bawełnę - ten fakt ośmiesza partię rządzącą i prezydenta. Ich przede wszystkim. Ale w dalszej kolejności ośmiesza nas wszystkich. Na początek, Marsz ośmiesza polską historię. 11 listopada to święto Sanacji, piłsudczyków. Piłsudski endekami pogardzał, w czasie rewolucji 1905 roku krwawo ścierał się z nimi, jako szef Organizacji Bojowej PPS, po innej stronie barykady niż oni był w czasach I wojny światowej, a czarę goryczy przelało zabójstwo prezydenta Narutowicza, i cała endecka propaganda morderstwo poprzedzająca. ONR-owskie towarzystwo piłsudczycy traktowali z obrzydzeniem, chętnie pakując ich do Berezy Kartuskiej. Razem z komunistami i ukraińskimi nacjonalistami. Na tym poziomie byli traktowani. I jestem dziwnie przekonany, że gdyby Piłsudski żył, to kazałby tę całą ONR-owską gówniarzerię wyłapać i wybatożyć. Więc teraz, gdy ONR organizuje Marsz Niepodległości, to jakby pluło Piłsudskiemu w twarz. Nie tylko historia dzieliła Piłsudskiego i narodowców, ale i poglądy. Dla piłsudczyków obnoszenie się z krzyżami, różańcami, ryngrafami, było absolutnie obce i odpychające. Sanacja ma wiele za uszami, długo by o tym pisać, ale dewocyjna nigdy nie była. Daleka też była od okrzyków o Polsce tylko katolickiej. Bo Rzeczpospolita miała być dla wszystkich. Ale to były lata trzydzieste XX wieku, od tego czasu coś się zdarzyło. Mieliśmy II wojnę światową. Dlatego trudno mi zrozumieć ten renesans podkutych butów, i polskich nacjonalistów bratających się z sukcesorami Mussoliniego i innych europejskich faszystów. W ogóle, ten demonstrowany wszem i wobec przez polskich narodowców "patriotyzm" jest infantylny i prymitywny. Bo cóż ma oznaczać gromada młodzieńców, odpalająca race i krzycząca, że kochają Polskę? A co oni dla tej Polski zrobili? Co potrafią zrobić? Zachwycać się sobą i nienawidzić innych? Proponuję posłuchać, co ci chłopcy mają do powiedzenia. Po pierwsze, wołają, że oni są wspaniali, najlepsi Polacy z Polaków. A po drugie, że wokół są wrogowie, z którymi trzeba walczyć. Tyle. Więc moglibyśmy uznać Marsze Niepodległości za kibolsko-nacjonalistyczny folklor, gdyby nie jeden element. Otóż w Marszu Narodowców idą tysiące ludzi. Z różnych powodów, nie z miłości do ONR-u i innych organizacji, najczęściej po to, by zademonstrować swój patriotyzm, szacunek do ojczyzny, a przy okazji dać pstryczka w nos różnym środowiskom, liberalnym, lewicowym etc. Taki tożsamościowy gest. Ktoś nawet ukuł termin, określający "cywilnych" uczestników Marszu, jako "prawicowych lemingów". Jaki jest tego efekt? Oni może i idą w dobrej wierze, żeby świętować rocznicę odzyskania niepodległości, ale przecież tak naprawdę to oni przede wszystkim idą w marszu narodowców. I swą obecnością popierają ONR, Młodzież Wszechpolską, Ruch Narodowy, i innych organizatorów Marszu. Bo z politycznego punktu widzenia, jest to marsz ONR-u, marsz narodowców, marsz Konfederacji. Który ma nazwę Marsz Niepodległości, ale ta Niepodległość jest tylko dobrym pretekstem, by się pokazać. To jest ten sam mechanizm, który powodował, że pochody 1 maja były pochodami partii komunistycznych, manifestacją ich siły, a nie pochodami w imię robotniczej sprawy. Podobnych przykładów jest więcej. Święto Joanny d’Arc we Francji jest świętem Frontu Narodowego. W Polsce smoleńskie miesięcznice były (i są) imprezami PiS-u i Jarosława Kaczyńskiego. Itd. I tego trzeba mieć świadomość. Do tej pory było tak, że granice między PiS-em a narodowcami były nieokreślone, raczej dominowało poczucie prawicowej wspólnoty, i wspólnego wroga. Ta symbioza miała swoje skutki. Gdy rządziła Platforma PiS-owcy solidaryzowali się z Marszem. Widzieli w nim bunt przeciwko władzy. Gdy rządy przejął PiS, było jeszcze bardziej miło. Organizatorzy zapraszali na marsz prezydenta Dudę, on się wahał... Ale inni politycy PiS już wahali się mniej. Mówiono, że PiS chce środowiska narodowców obłaskawić, wciągnąć w swoją orbitę. Policjanci jakoś nie zauważali podczas Marszu obelżywych, wzywających do nienawiści haseł, podobnie działali prokuratorzy. Za to siły porządkowe bezwzględnie traktowały różne grupy antyfaszystowskie, które blokowały demonstrantów. Można rzec, że Marsz był pieszczochem władzy. Ale to się właśnie zmieniło. Bo organizatorzy Marszu poszli na swoje. Konfederacja, reprezentująca narodowców, wprowadziła do Sejmu 11 posłów, jest istotną siłą polityczną, atakującą PiS z prawej strony, ma własne cele, i własnych liderów. Tym samym skończył się czas, kiedy udział w Marszu był formą kontestacji rządów PO, i poparcia dla prawicy. A zaczął się czas, że udział w Marszu to poparcie dla Konfederacji. I to jest zmiana, którą trzeba zarejestrować. Więc jestem bardzo ciekaw, jak będzie teraz? Jak policja będzie reagowała na faszystowskie hasła i symbole? Czy będą awantury? Czy też raczej wygra taktyka tuszowania różnic, że nic się nie zmieniło, że tylko prawica kocha Polskę, że wróg jest wspólny, itd...? Zadaję te pytania, i jednocześnie mam poczucie ich surrealizmu. Kraj w środku Europy obchodzi święto odzyskania niepodległości, a my milcząco uznajemy, że najważniejszym tego wydarzeniem będzie marsz organizowany w stolicy przez grupki nacjonalistów. I zastanawiamy się, czy będą bijatyki czy nie. To jest abdykacja państwa. Ona stała się realnym faktem - dowodem tego niech będzie fakt, że partia rządząca organizowała swoje uroczystości 10 listopada... Oddając 11 listopada walkowerem. Tak być nie powinno. Uważam, że w święta państwowe powinien obowiązywać monopol państwa na manifestacje. Partyjne imprezy mogą odbywać się w inne dni. Święta państwowe, 11 listopada, 3 maja, 15 sierpnia, to czas prezydenta, marszałków Sejmu i Senatu, premiera, rządu... Czas powagi, poczucia wspólnoty. Ta prosta decyzja przywróciłaby elementarny ład i porządek. I oddzieliła to co państwowe od tego co partyjne. A tego wybitnie nam brakuje.