Po trzecie wreszcie, sprawa tablicy daje sporo do myślenia nie tylko na temat PiS-owskiej części rodzin smoleńskich i różnych grup "upamiętniaczy" typu obrońcy krzyża, ale i na temat tego jak twarda prawica rozumie politykę zagraniczną. Wszystko w jednym. Dlatego wciąż żywe. Zacznijmy od MSZ-etu, bo ono w tej sprawie najwięcej zawiniło. Przez kilkanaście dni przedstawiciele MSZ indagowani o sprawę tablicy robili wielkie oczy, tłumacząc, ze sami są tym wszystkim zaskoczeni. Okazało się to bujdą. MSZ wiedziało o tablicy od samego początku, przy jej montażu był polski konsul, który napisał do zwierzchników notatkę. W MSZ-ecie od pierwszych godzin wiedziano, że cała sprawa zakończy się awanturą. Ze względu na formę, i ze względu na treść. Jeśli chodzi o formę to sprawa jest oczywista - nietaktem jest podpisywanie się pod tablicą słowami Stowarzyszenie Rodzin Katyń 2010. To jest obraźliwe wobec innych rodzin ofiar katastrofy. Treść tablicy powinna być uzgodniona ze wszystkimi rodzinami, a także skonsultowana z naszym MSZ, i władzami rosyjskimi. Takie tablice nie zamieszcza się po kryjomu, tylko oficjalnie. Dodam jeszcze jedno - obowiązkiem pracownika MSZ było o tym wszystkim panie wkręcające wiertarką tablicę poinformować. Osobiście wątpię, by to zrobił. Jeśli chodzi o treść - to rzecz jest oczywista. Sprawa rozbija się o słowo "ludobójstwo". Rosjanie, a także międzynarodowa społeczność, uważają, ze takie nazwanie zbrodni katyńskiej (genocide) jest nadużyciem, że była to zbrodnia wojenna. Powołują się przy tym na ONZ-etowską konwencję z roku 1948. W sensie prawa międzynarodowego sprawa jest oczywista. Część "prawdziwych Polaków" nie przyjmuje tego do wiadomości. I wierzy magicznie, że jak będzie powtarzać ludobójstwo, ludobójstwo, to świat, dla świętego spokoju ustąpi. Może i tak będzie. Ale póki co, nie ustępuje. Po prostu, przed taką tablicą prezydent Miedwiediew nie mógł złożyć kwiatów, no chyba że wybrałby rolę politycznego samobójcy. Zwłaszcza teraz, gdy nabrzmiewa jego spór z Putinem. To jest rzecz oczywista dla każdego , kto choć odrobinę sprawami rosyjskimi się interesuje. O tym powinna wiedzieć nasza dyplomacja, i przestrzec przed tym ministra Sikorskiego, premiera Tuska i prezydenta Komorowskiego. Bo po to jest, po to ów miliard złotych rocznie na MSZ z budżetu płacimy. Dlatego zatyka mnie gdy słyszę z ust wysokich rangą urzędników tego ministerstwa, że sprawa tablicy to nie była ich sprawa. A, przepraszam, czyja? Obowiązkiem MSZ-etu było przeanalizowanie całej sytuacji, dokonanie jej oceny - politycznej i prawnej. A potem poinformowanie prezydenta i premiera, że z powodu napisu na tablicy dojdzie do awantury, no i podpowiedź, jak całą sprawę rozwiązać. Tymczasem MSZ zwodził Rosjan, mimo że od listopada mówili oni naszym dyplomatom, że treści tablicy nie akceptują. Odpowiadano im, by się z reakcją wstrzymali, bo już niedługo rzecz się wyjaśni. Choć było wiadomo, że nic się nie wyjaśni. Podobnie było w Polsce. Jak wytłumaczył to któryś z przedstawicieli MSZ - "skoro wciąż tej tablicy nie zdejmowali, to nie przejmowaliśmy się ich ponagleniami, bo myśleliśmy, że tylko straszą". Tak mniej więcej to brzmiało. Oto głębia analizy politycznej. Jeden z naszych dyplomatów przypomniał mi niedawno, że akurat parę tygodni temu, w Sejmie, minister Sikorski chwalił się takimi słowami: "Wydaje mi się, że nasza służba zagraniczna może już porównywać się z najlepszymi. Jednym z osiągnięć jest korporacyjne zarządzanie. Dziś każdy z każdym w dowolnym punkcie na ziemi komunikuje się poziomo, także w sposób niejawny, z polskim szyfrem nałożonym na komunikatory i na laptopy". Znaczy się, ludzie Sikorskiego potrafią się komunikować, tylko nie wiedzą po co. A teraz parę słów o polskich "upamiętniaczach". Otóż twierdzą oni, że obowiązkiem MSZ-etu było bronić tej tablicy, bo była przykręcona z porywu serca, a jej treść odzwierciedlała "prawdę". Polemizowałbym z taką tezą. Dla MSZ-etu ważniejszy powinien być interes państwa, a nie poryw serca kilku wdów. Poza tym, nie za bardzo wyobrażam sobie taką obronę. No bo jak? Zresztą odnoszę wrażenie, że również ci, którzy oburzają się, że Rosjanie tablicę zdjęli, do jej obrony nie za bardzo się palili. A przecież mogli - pojechać do Smoleńska, rozbić namioty wokół tablicy, rozwiesić transparenty, śpiewać pieśni, czuwać. Dlaczego tego nie zrobili? Najwyraźniej wystarcza im, gdy rzucają groźby. Nie na Rosjan, bo po co, tylko na Tuska i PO. W polityce zasadnicze znaczenie ma pojęcie celu, czyli tego co chcemy osiągnąć, i możliwości jego osiągnięcia. Sił i zamiarów. Jeżeli wieszający tablicę chcieli pozłościć Rosjan, a w Polsce zagrać na antyrosyjskich nastrojach, to pewnie im się udało. Ale jeżeli chcieli oddać hołd ofiarom katastrofy - to spudłowali. A może chcieli zmusić Rosjan, by uznali, że Katyń to było ludobójstwo? To także wybrali nieskuteczną metodę. Pisząc te słowa przypomina mi się scena z pierwszej połowy roku 1991, kiedy to bracia Kaczyńscy chcieli po raz pierwszy założyć Porozumienie Centrum, ale potrzebowali Wałęsy, jako sztandaru. I tak mu to tłumaczyli: "mamy koncepcję, tylko nie mamy siły". Na co Wałęsa im odpowiedział: "no to nie macie siły". Krótko i trafnie. Robert Walenciak