To, że Anglicy nie zgodzili się, by polscy żołnierze brali udział w paradzie zwycięstwa w Londynie, to rzecz drugorzędna. Ona nie zmienia faktu, że Niemcy zostały pokonane, że 2 maja w Berlinie powiewała biało-czerwona flaga. To, byśmy świętowali zwycięstwo a nie klęskę, ważne jest z powodów zarówno zewnętrznych jak i wewnętrznych. Zacznijmy od tych zewnętrznych. Otóż, dziś na świecie II wojna światowa jest już tylko wspomnieniem, ale ważnym. Ona jest rozumiana jako walka dobra ze złem, w którym ci dobrzy wygrali. Czyli amerykańska demokracja, brytyjski upór, europejski ruch oporu, i nawet Rosja, której żołnierze przynosili wschodniej Europie wyzwolenie (że potem nie wrócili do siebie, to jest inna sprawa, na inną opowieść). Więc Zachód świętuje zakończenie wojny jako zwycięstwo demokracji i praw człowieka. Rosja z kolei świętuje to inaczej, dla niej ta rocznica ma jeszcze większe znaczenie. Raz, że to była pierwsza wygrana przez nią wojna w XX wieku. Wcześniej Moskwa wszystko przegrywała - wojnę z Japonią, I wojnę światową, bo się rozpadła, wojnę z Polską i z Finlandią. Po drugie, co ważniejsze, to zwycięstwo w II wojnie światowej stworzyło potęgę ZSRR, drugiego supermocarstwa świata. Na nowo stworzyło imperium. Więc mają Rosjanie co świętować, zwłaszcza w czasach, gdy marzą o powrocie do niedawnej wielkości. A ci, co przegrali? Wiadomo, wojnę przegrały Niemcy - podzielono je na kilka części, okupowano, odebrano jedną trzecią terytorium. Niemcy to przełknęli, dziś mówią, że to była cena, którą trzeba było zapłacić za szaleństwa faszyzmu. I że w zasadzie to cieszą się, że Hitler poległ, i na pewno cieszą się, że Amerykanie Niemcy zdenazyfikowały i utworzyły RFN. Wojnę przegrała Japonia - też poniosła straty terytorialne i polityczne. Też mówi, że tamta klęska to była potrzebna nauczka. Patrząc na plankton... Wojnę przegrali też węgierscy strzałokrzyżowcy, chorwaccy ustasze, Żelazna Gwardia Iona Antonescu, i UPA. Owszem, przegrała ją też Brygada Świętokrzyska, która pod opiekuńczymi skrzydłami Wehrmachtu ewakuowała się na zachód. Ale, mam nadzieję, że premier Morawiecki tym razem nie będzie czuł potrzeby ogłosić się jej spadkobiercą.... Gdyż stoi przed wyborem - z kim trzyma? Z USA, Wielką Brytanią, Rosją, Niemcami (tak, tak), czy też z jakimiś nie do końca przez świat kojarzonymi partyjnymi bojówkami. Na pewno obrzydliwymi. Więc - wygraliśmy! I niech do głowy nie przychodzi mu pojękiwanie, że wojnę przegraliśmy, bo zabrali nam Lwów i Wilno, i dali PPR, żeby rządziła. To jest inna rzecz, to są koszty wojenne. Dodając do tego Wrocław, Olsztyn i Szczecin, to już dobrze wygląda. Zwłaszcza w roku 2018. Więc, z punktu widzenia postrzegania Polski, jej miejsca w świecie, uprzejmie proszę premiera M., by nie zapisywał naszego kraju do grona przegranych, nieudaczników itd. No, chyba ze zależy mu, żeby sprawić radość prezydentowi Putinowi i rosyjskim twardogłowym. Żeby mogli mówić o "polskich faszystach"... Proszę bardzo... Jest jeszcze drugi powód, dla którego powinniśmy ogłaszać się zwycięzcami II wojny światowej, powód wewnętrzny. Otóż, cały obóz PiS z uporem godnym lepszej sprawy buduje swoją legendę na sławieniu organizacji niewielkich, antysemickich, niedemokratycznych, a w skrajnych przypadkach kolaborujących z hitlerowcami. Narodowych Sił Zbrojnych, Brygady Świętokrzyskiej i tego typu grupek. To jest oczywiście głupota. Ale problem polega na tym, że PiS rządzi, więc ich partyjna głupota idzie na konto całego narodu. Więc, mogę tylko apelować o rozwagę. Zwłaszcza, że są lepsze niż "Ogień" czy "Łupaszka" wzory. Są żołnierze generała Maczka, spadochroniarze generała Sosabowskiego, zdobywcy Monte Cassino, no i ci, którzy przełamali Wał Pomorski, doszli do Kołobrzegu i do Berlina - Kościuszkowcy. To im, i ich potomkom należą się słowa szacunku. Wiem, wiem, I Armia Wojska Polskiego to cierń w duszy pisowskich politruków, oni opowiadają, że to wojsko polskojęzyczne itd. Więc, drodzy PiS-owcy, nadarza się okazja, by z tych obraźliwych stwierdzeń z honorem się wycofać. Bo kto w swej masie tworzył to wojsko? Ci, co nie zdążyli do armii Andersa. Tak czy inaczej - zesłańcy. Czyli rodziny "wrogów ludu", rodziny urzędników, nauczycieli, inteligencji, osadników wojskowych, którzy po 17 września 1939 roku znaleźli się w części rosyjskiej zajętej Polski. Jakby powiedział Marek Suski - genetyczni patrioci. Tak zresztą byli postrzegani przez władze radzieckie - i dlatego zesłano ich na Syberię lub daleką Północ. Potem, z zesłania, przebijali się do armii Andersa, a ci co nie zdążyli - do dywizji kościuszkowskiej. To są dramatyczne opowieści, gdy z różnych zakątków imperium, oberwani, niedożywieni, jechali do armii. Jedni zdążyli, drudzy nie. Jednych przyjęto, innym kazano czekać. Dzielono rodziny. Siostra wyszła z ZSRR z armią Andersa, brat musiał zostać, by opiekować się chorą matką, więc wrócił z kościuszkowcami... Dlaczego teraz ma być uznany za kogoś gorszego? Za niepełnoprawnego Polaka? A tak PiS ich traktuje! Więc, na rocznicę zakończenia wojny, podziękujmy kościuszkowcom. Za ich syberyjską katorgę i za ich przelaną krew. To ważne. Jeżeli bowiem władza mówi o potrzebie jedności Polaków, to nie może ich dzielić, obrażać, traktować jak gorszych. Ta rocznica stwarza PiS-owi szansę, by zaczął odbudowywać to co zburzył. Stwarza też szansę, by w tych obchodach, gasnących przecież, pokazać, że Polska była po właściwej stronie. Nie spieprzcie tego panowie!