Tym razem medialne towarzystwo nabrało wody w usta. Domyślam się - niewygodnie im dzisiaj mówić o Balcerowiczu. Rozumiem tę powściągliwość, ale jej nie pochwalam. Przede wszystkim z tego powodu, że wpływ na Polskę Balcerowicza, wicepremiera i ministra finansów, był potężny. "Polityka mamy tylko jednego, jest nim Leszek Balcerowicz" - pisał na początku lat 90. Stefan Kisielewski, podkreślając, że to jego reformy realnie zmieniły nasz kraj. Innymi słowy, inni gadali, wprowadzali jakieś kosmetyczne poprawki, ale to on przeorał Polskę. W sposób twardy, na zasadzie końskiej kuracji. Doskonale pamiętam ten czas, i ten gigantyczny rozziew między tym co na ulicy, a tym co w redakcjach. Między zwykłymi ludźmi, którzy nie wiedzieli co się dzieje, którym walił się świat, a mądralami, pouczającymi wszystkich wokół, że budujemy kapitalizm, że transformacja itd., więc ofiary muszą być, którzy pisali hymny pochwalne ku czci. A kto miał inne zdanie - ten w ich oczach natychmiast stawał się wrogiem do zadeptania. Wiele pisze się dziś o upadku mediów, o tym, że kierują się owczym pędem, że nie są niezależne itd. Chętnie pod tymi opiniami bym się podpisał, kłopot mam tylko w jednym - otóż, żeby upaść, trzeba wpierw prosto stać. A nie za bardzo ten czas prostej postawy mogę zidentyfikować. Bo wtedy, za Balcerowicza, większość dziennikarskiej braci była na kolanach. Przed wicepremierem. CZYTAJ: Leszek Balcerowicz dla Tygodnika Interii: Nie lubię pseudowspółczującego tonu Akcja rodzi reakcję. To wtedy politycznie narodził się prawdziwy przeciwnik Balcerowicza - Andrzej Lepper. Jerzy Giedroyc stwierdził swego czasu, że Polską rządzą dwie trumny - Dmowskiego i Piłsudskiego. A reszta - to dodatki. Że liczy się tylko wielki spór piłsudczyków i endeków. On, oczywiście, odszedł już w przeszłość, żyjemy w innym świecie. Ale bez jakiejkolwiek przesady można rzec, że dziś Polską rządzą inne trumny - Leppera i Balcerowicza (choć on żywy). To oni bowiem nakreślili wielki podział przebiegający przez nasz kraj. Podział najbardziej trwały, wciąż aktualny, którym żywią się też Kaczyński i Tusk. To jest podział na tych, co na terapii Balcerowicza zyskali, i tych co stracili. Na tych lepiej zarabiających i tych z trudem wiążących koniec z końcem. Na wielkie miasta i resztę kraju. Na otwartych na Europę, i tych, którzy patrzą na nią z nieufnością. Na tych, których prywatyzacja nie martwiła, i zwolenników państwowego i polskiego. O tym, że Polska tak właśnie się dzieli, co bardziej bystrzy obserwatorzy polityczni mówili już na początku lat 90. Lech Wałęsa powtarzał wiele razy, że Balcerowicz potrzebuje brata-bliźniaka, który by zajmował się tym, co on sam odpuszcza - pomocą dla tych, którzy tracili pracę, odbudową zamykanych zakładów itd. Więc ten brat-bliźniak się pojawił. Ale nie był to Jacek Kuroń, tylko właśnie Lepper. Głos tych, których terapia szokowa zepchnęła do gorszej kategorii Polaków. Wiele lat później w ten podział wszedł Jarosław Kaczyński. Zwróćmy uwagę, Kaczyński przegrał w latach 90. wojnę o przywództwo w obozie solidarnościowym, Wałęsa, Krzaklewski, zepchnęli go na margines. Potem pokonał go Donald Tusk, ulubieniec - i wtedy i teraz - tych co z Balcerowicza. I dopiero wówczas Jarosław Kaczyński dostrzegł nowe możliwości. Że nie ma sensu tłuc się o elektorat tych, którzy po roku 1989 wygrali. Że gdzie indziej warto szukać wyborców, inaczej ciąć Polskę, inne struny społecznej wrażliwości naciskać. Więc jeżeli dziś co poniektórzy lamentują, że Polska jest tak trwale podzielona, że nie sposób znaleźć metody, by rozbić układ PiS kontra Anty-PiS, że sondaże stoją w miejscu, to niech wezmą pod uwagę fakt, że jest on znacznie głębszy niż aktualne partyjne nalepki. I że jego ojcami są ludzie, którzy do polityki przyszli po roku 1989. Dr Leszek Balcerowicz, który jesienią 1989 szykował się do wyjazdu na wykłady do Manchesteru, i Andrzej Lepper, który rok później, zdesperowany, rzucił robotę na polu, i wyszedł protestować. Obaj bardzo konsekwentni. Twardzi. Wiele po sobie zostawili.