"Ksiądz Jankowski był agentem SB, a jego teczka została zniszczona. Afiszował się z tym, jak pomaga podziemnej 'Solidarności', a jednocześnie donosił SB na mnie i innych" - to z kolei słowa Bogdana Borusewicza, wicemarszałka Senatu. I prof. Friszke i Bogdan Borusewicz to nie są postaci, których opinie można pominąć. Jeżeli oni mówią, że ksiądz Jankowski był pedofilem i agentem SB, jeżeli mamy relacje prasowe, w których świadkowie opowiadają o czynach prałata, uznać to trzeba za oskarżenia najcięższej wagi. Wypadałoby nad nimi - myślę tu o obrońcach księdza Jankowskiego - przynajmniej się pochylić, i zachować wobec całej sprawy powściągliwość, w oczekiwaniu na ujawnienie dokumentów. A tu nikt na nic nie czeka, księdza Jankowskiego broni swym autorytetem "Solidarność" i jej przewodniczący Piotr Duda, broni gdański PiS, liderzy tych organizacji uczestniczą w mszy w intencji prałata, nazwanej szumnie "o zwycięstwo wiary". Przepraszam, jakiej wiary? Tego samego dnia papież Franciszek, w Watykanie, podsumowywał czterodniowy szczyt przewodniczących episkopatów z całego świata, poświęcony pedofilii w Kościele. I mówił w sposób nie podlegający wątpliwości: "Osoba konsekrowana, wybrana przez Boga, by prowadzić dusze do zbawienia", gdy dopuszcza się czynów pedofilskich, ulegając ludzkiej słabości, czy też chorobie, staje się "narzędziem szatana", i "policzkuje Pana Boga". Więc jak to jest naprawdę? W świetle słów papieża Franciszka ci wszyscy stawiający na nowo pomnik księdza Jankowskiego, modlący się przed nim, dopuszczają się herezji. Bo jak katolik może się korzyć przed "narzędziem szatana"? Sprawa jest zresztą szersza - przedstawiciele fundacji "Nie Lękajcie Się" potrafili dotrzeć do papieża Franciszka w czasie szczytu, i przedstawić mu raport o pedofilii w polskim Kościele. A biskupi? Póki co, skupiają się na jego podważaniu, wyszukując różne nieścisłości. Jakby zupełnie nie rozumieli ducha czasu. Że Kościół musi wyplenić to zło ze swoich szeregów. Podwójne zło. Bo, po pierwsze, w jego szeregach byli kapłani-pedofile. A po drugie - i to jest znacznie bardziej obciążająca Kościół sprawa - istniał w Kościele system ukrywania ich przestępstw. To była instrukcja Watykanu z roku 1962 "Crimen Sollicitationis", uzupełniona w roku 2001 dokumentem "De Delictis Gravioribus". Zapisano w nich pełną tajność procedur w sprawie wykroczeń seksualnych duchownych. Sub secreto pontificio. Duchowny, który zajmował się oskarżeniami o przestępstwa seksualne innych duchownych, był zobowiązany do zachowania tajemnicy, logicznie więc nie mógł z tym pójść na policję. Ta sprawa miała pozostać ukryta przed świeckimi. A praktyka poszła jeszcze w tym kierunku, że duchownych-pedofilów przenoszono w inne miejsca, gdzie kontynuowali swój proceder. I na tym polega grzech Kościoła. Pedofil, dajmy na to, pracujący jako nauczyciel, gdy tylko popełnił przestępstwo, trafiał za kratki. Pedofil-ksiądz był kryty. Teraz, w czasie szczytu, papież Franciszek oświadczył, że biskupi mają stać po stronie ofiar. Obiecał też, że Kościół nigdy więcej nie ukryje żadnego przypadku wykorzystywania nieletnich. To są ważne słowa, odwracają o 180 stopni dotychczasowa praktykę. Doceńmy je. Ale czy one docierają do Polski? Patrząc, co dzieje się wokół sprawy księdza Jankowskiego, możemy mieć wątpliwości. Ja, oczywiście, jestem w stanie zrozumieć reakcję tych, którzy bronią księdza Jankowskiego - oni po prostu w oskarżenia pod jego adresem nie wierzą. To jest zrozumiałe. W Polsce o różnych ludziach, z różnych stron barykady, opowiadano takie kłamstwa, że procesowa ostrożność jest jak najbardziej wskazana. Więc rozstrzygnijmy to szybko - zweryfikujmy zeznania świadków, dokumenty, które ocalały, żeby była jasność, czy ksiądz Jankowski był pedofilem i przy okazji kapusiem SB, czy nie? Tymczasem tego nie widzę. Odnoszę wrażenie, że biskupi grają na przeczekanie. Na przeczekanie Franciszka, na przeczekanie sprawy księdza Jankowskiego, na przeczekanie raportu w sprawie pedofilii w polskim Kościele. Że to się wszystko utrzęsie, różni tacy pokrzyczą i sobie pójdą, i będzie tak jak do tej pory... Smutne to... Jest jeszcze drugi mechanizm, psychologiczny, odrzucenia. Mówi o nim prof. Friszke: "Cała dokumentacja UB jest nieważna, ponieważ jest to nasz człowiek. (...) W wielu sytuacjach mamy problem z tym samym, czyli odrzucanie dowodów, świadectw i dokumentów tylko po to, aby było nasze na wierzchu". No tak... Tylko że w ten sposób, przemilczając, ukrywając, odprawiając kolejne msze, nic już się w sprawie księdza Jankowskiego nie osiągnie. Przeciwnie, grożą nam wydarzenia gorszące. Awantury pod na nowo postawionym pomnikiem, i rozlewające się szyderstwo. Bo czyj to jest dziś pomnik? Kapelana "Solidarności"? A może pomnik księdza-pedofila? A może pomnik księdza-agenta SB? Ha! W takim razie, w myśl ustawy dekomunizacyjnej, pomnik powinien zniknąć, bo jak potraktować jego przesłanie? W takie pułapki wszedł polski Kościół, razem z PiS-em i jego związkową przybudówką, czyli NSZZ "Solidarność". Tak to jest, jak patrzy się na świat przez pryzmat nasi-obcy, i w trudnych chwilach chowa głowę w piasek.