Najlepsze filmy tzw. patriotyczne kręcił Jerzy Hoffman, Żyd, do tego partyjny, człowiek lewicy. Sam do dziś przypomina, że jak w roku 1969, w apogeum wzmożenia patriotycznego, kręcił "Pana Wołodyjowskiego", to cała ekipa - reżyser, scenarzysta, autor zdjęć, kierownik produkcji - to byli starozakonni. I wyszło świetnie dlatego, że potrafili. Czego o ich dalekich następcach, tych od filmu o odsieczy wiedeńskiej, nie da się powiedzieć... Więc nie na klęczkach, a z talentem. OK, filmu o Polsce szlacheckiej, o I Rzeczpospolitej nikt już nie nakręci, myślę zresztą, że i dobrze, bo tamtej Polski już nie ma, bo żyjemy w tej, która narodziła się w latach 1944-1948 i trochę dalej. Historycy z IPN mogą naginać się na wszystkie strony, ale Polskę dzisiejszą zbudowali komuniści, dali jej granice, uczynili jednorodną narodowo i klasowo, ukształtowali jej strukturę społeczną. Miliony, które przeszły z wiosek do miast, do bloków z bieżącą wodą, do fabryk, na uczelnie, stworzyły nowe państwo, niezbyt wiele mającego wspólnego z II RP, nie mówiąc już o czasach wcześniejszych. No i co? Jak tu nakręcić o tych czasach film? Kinematografia PRL z tymi wyzwaniami się mierzyła -mimo cenzury i tzw. tematów tabu - całkiem dobrze. III RP jest w tym konkursie opisywania świata istniejącego daleko w tyle. Z filmów PRL-owskich więcej dowiemy się o tamtej Polsce niż z filmów produkowanych współcześnie o Polsce dzisiejszej. Pomijam już aspekt artystyczny, myślę też o nachalnym dydaktyzmie współczesnych "dzieł". Może takie czasy? Hmmm... W takim razie nic porządnego w najbliższych latach nie powstanie. A szkoda, bo marzy mi się film i o III RP, i o pierwszych latach po wojnie, gdy ten kraj powstawał. Mam nawet jego bohatera, łączącego II RP z Polską Ludową. To Piotr Zaremba, pierwszy prezydent Szczecina. Pisałem już o nim kilkakrotnie, ale dorzucę jeszcze kilka zdań, bo to postać, która winna łączyć wszystkich. Pochodził ze starej, szacownej rodziny. Jego ojciec był adiutantem gen. Hallera. On sam przed wojną ukończył studia na Politechnice Lwowskiej. W roku 1939 był zastępcą komendanta obrony przeciwlotniczej Poznania. W czasie wojny pracował w Poznaniu i zaczął pracować nad planami zagospodarowania przez Polskę Pomorza Zachodniego, w tym Szczecina. Szaleństwo? No, niezupełnie... W środowiskach endeckich, w których się obracał, idea przesunięcia Polski na zachód, zajęcia Śląska i Pomorza była jak najbardziej żywa. Polski Związek Zachodni bronił, z jednej strony, polskiego posiadania, z drugiej, nie stronił od planów rozszerzenia Polski na zachód. PZZ był związany z endecją, jego działacze byli tropieni przez Niemców, później, po wojnie, stanowili kluczową kadrę fachowców, zagospodarowujących Ziemie Odzyskane. Tak, tak, kluczową - byli m.in. trzonem Ministerstwa Ziem Odzyskanych, którym kierował Władysław Gomułka. Tak to wyglądało, byli u niego wiceministrami, delegatami. A Zaremba? Już w marcu 1945 był w Warszawie, gdzie uzyskał tytuł "delegata Biura Odbudowy i Planowania przy Prezydium Rady Ministrów na rejon Pomorza Szczecińskiego". Tych spraw już pilnował, zbierał w Poznaniu fachowców, pod sam koniec kwietnia uzyskał nominację na prezydenta Szczecina, gdzie dotarł 28 kwietnia 1945 roku. Przebijał się przez opustoszałe ulice, korzystając z planu miasta wydartego z jakiejś książki. W Szczecinie najważniejszą wtedy postacią był komendant wojsk rosyjskich, z nim trzeba się było dogadywać. Cywilne władze niemieckie to odjeżdżały, to wracały, przyszłość miasta wciąż się ważyła. Przez wiele tygodni po wojnie. Zaremba postawił na politykę faktów dokonanych. Wiadomo, jak się skończyło. Jako pierwszy prezydent miasta zajął się odbudową, zasiedleniem, uruchomieniem portu i stoczni, powołaniem do życia szkół i uczelni. W 1950 roku, gdy zlikwidowano urząd prezydenta miasta, oddał się pracy naukowej. Był urbanistą, zajmował się zagospodarowaniem obszarów nadmorskich, był rektorem Politechniki Szczecińskiej i inicjatorem powołania uniwersytetu. Co tu się rozwodzić - filmowa postać, filmowe były jego wybory i działania. To, że Szczecin jest polski, to przecież wielka jego zasługa. I nie mam jakichkolwiek wątpliwości, że więcej zrobił dla Polski niż wszyscy żołnierze wyklęci razem wzięci, tak dziś honorowani. Nie musiał. Jego brat po wyjściu z oflagu został na Zachodzie. Nic go z komunistami nie łączyło, poza przekonaniem, że Polska ma właśnie okienko historii, które trzeba wykorzystać. To był ważny nurt myślenia w środowiskach narodowych po wojnie. To przekonanie, jak mówił Stanisław Grabski, że "Polska wpadła na 50 lat w strefę rosyjskich wpływów", więc w kraju trzeba budować siły narodu. Przemysł, szkoły wyższe, infrastrukturę. Dziś ten sposób myślenia, ci bohaterowie, pionierzy, którzy odbudowali Ziemie Odzyskane, są lekceważeni i poniewierani. Jestem ciekaw, jak policja historyczna z IPN potraktuje jedną ze szczecińskich arterii, która nosi imię Piotra Zaremby. Bo matka była Niemką. Bo był członkiem PPR i PZPR. Bo pił wódkę z rosyjskim komendantem miasta. Bo był PRL-owskim dygnitarzem. Więc, w imię dekomunizacji ulic i pomników, jego nazwisko powinno być wymazane. Tabliczki z ulicy zdjęte. I to byłoby dobre zakończenie tego filmu.