Ten większy kontrakt dotyczy budowy polskiej tarczy, która chronić nas będzie przed rakietami przeciwnika - jak możemy się domyślać - rosyjskimi. Taka tarcza, na początek, ma kosztować około 16,5 mld zł, czyli około 4,5 mld dolarów USA. Dla porównania, zakup F-16 to była suma - 3,5 mld USD. MON już ogłosił, że do końca kwietnia rekomenduje rządowi wykonawcę systemu - więc za chwilę wszystko już będzie przesądzone. Póki co wiemy, że do finału doszły dwie oferty. Pierwsza, amerykańska, firmy Raytheon, to rakiety Patriot, druga, francuskiego konsorcjum Eurosam (MBDA/Thales), to rakiety Aster 30. Laikowi niewiele te nazwy mówią. Ale można wygrzebać dodatkowe informacje. Że system Patriot ma 20 lat, a jego nowszą wersję Amerykanie przedstawiają, ale w komputerze. Znaczy się - jak zapłacimy, jak sfinansujemy im wszystko - to wyprodukują. Bardziej elastyczni są Francuzi. Po pierwsze, oferują sprzęt nowszej generacji, po drugie, w szybszym czasie, a po trzecie, zaprosili do współpracy polski PIT-Radwar, co oznacza, że część pieniędzy z budowy systemu trafi do polskiego przemysłu. W związku z tym przedstawiciele polskiej zbrojeniówki optują za konsorcjum Eurosam. "Menedżerowie PIT-Radwar, centrum elektronicznego Polskiej Grupy Zbrojeniowej, twierdzą, że oferta amerykańskiego Raytheona, faworyzowanego przez politycznych decydentów w obliczu zagrożenia ze Wschodu, nie gwarantuje przełomu technologicznego w polskiej zbrojeniówce, a system Patriot tego producenta wyraźnie ustępuje ofercie europejskiego konsorcjum Eurosam pod względem skuteczności i efektywności. Za te same 16,5 mld zł Amerykanie proponują dwa dywizjony rakiet, w tym osiem tzw. jednostek ognia, a Francuzi trzy dywizjony systemu nowszego o 20 lat z 12 jednostkami ognia, do tego dostęp do technologii i laboratoria rozwoju broni w Polsce. Rozsądny wybór wydaje się oczywisty - przekonują specjaliści z PGZ" - taką opinię wyczytałem w polskich gazetach. A także inną, że właściwie wszystko jest już przesądzone, że z powodów politycznych kupimy Patrioty. "Z powodów politycznych!" - sorry, ale to jest najgłupszy argument, jaki zdarzyło mi usłyszeć. Bo cóż on oznacza? Że Ameryka odwróci się od Polski, jak nie damy jej firmie zarobić paru miliardów? To musimy sojusz z nimi ciągle kupować kolejnymi kontraktami? Podobne zderzenie amerykańsko-europejskie mamy w drugim kontrakcie, dotyczącym dostawy 70 śmigłowców wielozadaniowych. Kontrakt opiewa na 10 miliardów zł. A wybierać będziemy pomiędzy Sikorsky Aircraft, który proponuje produkowane w Mielcu śmigłowce Blackhawk, a Agusta Westland, który to koncern oferuje maszyny AW 149, jakie wyprodukuje fabryka w Świdniku. W przypadku tego kontraktu, co warto zauważyć, rękę na pulsie trzymają związkowcy ze zbrojeniówki, którzy wymogli na rządzie obecność swego obserwatora. I chwała im za to. Aczkolwiek aż prosi się zapytać, dlaczego negocjacjom mają się przyglądać tylko związki zawodowe? Przypomnijmy sobie, co działo się zanim podpisaliśmy kontrakt zakupu F-16. Debata była nad tym niemal publiczna, głośno rozpatrywano zalety konkurencji - francuskiej i szwedzkiej, dyskutowano o cenie, no i o offsecie. Można wiele mówić o tamtym kontrakcie, że wybraliśmy konstrukcję gorszą, że kierowaliśmy się względami politycznymi, że offset w tej sprawie nie wyszedł tak jak powinien wyjść, ale przecież jednego zarzucić nie można - że wszystko działo się przy otwartej kurtynie, i że Polakom przedstawiono wszystkie plusy i minusy całego przedsięwzięcia. A tu? Nie mam zamiaru włączać się w dyskusję - czy lepszy jest sprzęt amerykański, czy europejski. I czy w ogóle potrzebujemy tego sprzętu i tych zabawek, i za takie pieniądze. Przypomnę - ponad 26 MILIARDÓW zł. Ważniejsze w tym wszystkim jest coś innego. Oto bowiem za plecami wszystkich zainteresowanych grupa wojskowych kroi nam miliardowe kontrakty. Zupełnie po uważaniu. Przecież to skandal! Przypomnę, że gdy Polska podpisywała kontrakty na dostawę F-16, a także na produkcję transporterów "Rosomak", sprawy offsetu, polskiego przemysłu, dostępu do technologii, były jednymi z ważniejszych. Bo tak postępuje się na całym świecie. To jest wybór - albo kontrakty zbrojeniowe traktujemy również jako wzmocnienie nie tylko naszych zdolności obronnych, ale również wzmocnienie potencjału naukowego, gospodarczego, albo sprowadzamy się do roli prostego kraju postkolonialnego, który kupuje co biały pan chce mu sprzedać. Dlatego wszelkiego rodzaju komitety offsetowe, komitety naukowe, grupy międzyresortowe, to wszystko przy takich przedsięwzięciach powinno być obowiązkowe. Plus udział w tym polskich firm i polskich inżynierów. Dziś wszystko jest rozgrywane w MON, co od razu budzi mój wielki niepokój. Po pierwsze dlatego, że to są sprawy zbyt ważne i skomplikowane, by powierzać je generałom. A po drugie, patrząc na nich, patrząc na ministra Siemoniaka, który sprawia wrażenie osoby ociężałej, trudno mieć do nich zaufanie. W ogóle trudno mieć zaufanie do kontraktów, które są podpisywane za pięć dwunasta, tuż przed wyborami. Bo wygląda to tak, jak gdyby ekipa rządząca rzutem na taśmę dokonać chciała ostatniego skoku na kasę. Przykrywając to okrzykami, że wojna, że zaatakują, że trzeba się zbroić... Strasząc nas. Więc: głośniej nad tymi kontraktami! Bo za chwilę 26 miliardów zł puścimy jak latawca.