O tym bębniły wszystkie media - Ryszard Czarnecki, europoseł PiS, pełnomocnik PiS do spraw sportu, postanowił zostać prezesem Polskiego Związku Siatkówki. To nie był pomysł, który przyszedł mu nagle do głowy, był przecież od kwietnia 2018 r. wiceprzewodniczącym związku, i przez ten czas mocno siatkarskich działaczy urabiał. Włosy człowiekowi dęba na głowie stawały. On?! Ryszard Czarnecki to człowiek znany powszechnie - bo pełno go w mediach, zawsze chwali PiS i prezesa. Zasłynął tym, że narzynał Parlament Europejski na kilometrówki, że wypisywał dokumenty na samochodowe podróże Jasło-Bruksela (choć jeździł z Warszawy), i pobierał za to pieniądze. W lutym 2012 roku miał pokonywać tę trasę fiatem punto kabriolet. Potem się okazało, że ów fiat już od 11 lat był zezłomowany. I że w latach 2008-2019 na takich kilometrówkach dorobił sobie 100 tys. euro. Policzmy, 100 tys. euro przez 11 lat, to niespełna 10 tys. euro rocznie. 800 euro miesięcznie. I na te 800 euro łaszczył się człowiek, który jako poseł do Parlamentu Europejskiego otrzymywał 8933 euro miesiąc w miesiąc. Plus diety na pokrycie kosztów zakwaterowania i wyżywienia w Brukseli i Strasburgu, w wysokości 323 euro dziennie. Do tego jeździł służbowym samochodem, ale innym, jako wiceprezes Polskiego Związku Siatkówki. Przejeździł od 2019 roku 55 tys. kilometrów. Jego podróże (ciekawe, kiedy je odbywał...) kosztowały związek 75 tys. zł. Plus pensja wiceprezesa, 10 tys. zł miesięcznie. Dość tych lamentów! Te wszystkie opisy trafiły do opinii publicznej. Ludzie to wiedzieli, i pukali się w czoło, jak taki gość może w ogóle kandydować na jakiekolwiek stanowisko. On się chwalił z kolei, że działacze siatkówki z Dolnego Śląska na niego stawiają. I zaczął już rozdawać stanowiska wiceprezesów... A gazety zaczęły pisać, że ma 50 proc. szans na wygraną. I tu miał pecha - bo ta rozgrywka toczyła się niemal przy otwartej kurtynie. Więc wiedzieliśmy, że swoją kandydaturę na prezesa wystawił też Sebastian Świderski, jeszcze niedawno świetny zawodnik, a teraz świetny prezes klubu. Oto było zderzenie: mistrz i dyletant. Tylko że dyletant z PiS... Chwilę później wiedzieliśmy, że Ryszard C. zadzwonił do Świderskiego, i zakomunikował: "nawet nie próbuj. Bo zderzysz się z górą lodową". Wiedzieliśmy poza tym, że Czarnecki krąży wśród działaczy i kusi - że jak on będzie prezesem, to ma takie dojścia do państwowych spółek, że związek w pieniądzach to się będzie kąpał. Że wszystko załatwi. Oto polityka w polskim wydaniu - kij i marchewka. Ech... Nie wiem, jakby to się skończyło, czy związek przekroczyłby granice wstydu, i siatkarze musieliby pozować z PiS, gdyby nie spikerzy siatkarskich zawodów. To oni Ryszarda C. zatrzymali. Bo oto on (cóż za nieostrożność i megalomania) zaczął pojawiać się na meczach, jako wierny kibic i fan, a przy okazji kandydat na prezesa. Taki lans. I ci spikerzy zawsze go witali. Głośno, wyraźnie, tak, żeby każdy słyszał. I każdy słyszał i gwizdał. Na Rosjan tak nie gwizdali, jak na niego. Tak oto kandydat poległ przez ludzi z mikrofonem. Po tych gwizdach wszystko się odwróciło. Dla PiS zdobycie PZS zaczęło być żadnym interesem, bo jak tu się ogrzewać przy siatkarzach, skoro wszędzie gwizdy i bluzgi. Dla prezesów wielkich firm, typu Orlen, Tauron czy KGHM, to też zaczęło być niemiłe - bo oni wielkie szychy, a tu taki Rysio chodzi i opowiada, że załatwi z ich firm pieniądze, ot tak, na pstryk. Co to znaczy! - myśleli. - Co to za opowieści, że będzie rządził się ich pieniędzmi. A ich samych, wielkich prezesów, traktował jak bankomat. No i dla tych kilkudziesięciu działaczy, którzy jechali na zjazd, przyszedł moment próby - że jak to będzie, wrócą do domu, i rodzina ich zapyta: ty na takiego... głosowałeś? Wstydu nie masz? Tak oto vox populi zadecydowała. Ja wiem, że w drugorzędnej sprawie. Ale pamiętajmy o tym zderzeniu. Bo, po pierwsze, to znak, że PiS umiaru nie mają, i będą pchać się wszędzie. O pieniądzach już nie wspomnę... A po drugie, to też znak, że ludzie coś w tym kraju jeszcze mogą. I to więcej, niż im się wydaje.