Narodu, czyli kogo? Słownik języka polskiego takie daje odpowiedzi: "Naród : 1. ogół mieszkańców pewnego terytorium mówiących jednym językiem, związanych wspólną przeszłością oraz kulturą, mających wspólne interesy polityczne i gospodarcze. 2. daw. duża grupa ludzi". Bądźmy dla arcybiskupa wyrozumiali i przyjmijmy, że mówiąc o narodzie pragnącym pomnika miał na myśli to drugie znaczenie i myślał o sobie, o swoich znajomych, być może i o Jarosławie Kaczyńskim i wyborcach PiS-u, o jakiejś dużej grupie ludzi. Owszem, pokaźnej, ale na pewno nie o "ogóle mieszkańców" Polski, którzy w sprawie krzyża na Krakowskim Przedmieściu są podzieleni, jak pokazują sondaże, bynajmniej nie po równo, bo większość ma inny pogląd niż arcybiskup Głódź i całą sprawą jest głęboko zniesmaczona. Ciekaw jestem, czy ich również hierarcha kościelny nazywa "narodem"? Przełożony arcybiskupa Głodzia, prymas Polski arcybiskup Kowalczyk w sprawie krzyża mówi inaczej. Że jego "obrona" nie ma nic wspólnego z sumieniem katolickim i z prawdziwą postawą chrześcijanina. I że wydarzenia przed Pałacem Prezydenckim to "nieprzykładna i gorsząca manipulacja krzyżem". Prymas nazywa rzecz po imieniu - bo przecież "obrona krzyża" to obrona mirażu. Gdyż już nikt go nie chce, pełni on rolę zakładnika, na zasadzie - zgodzimy się na jego usunięcie, jeśli będzie pomnik Lecha Kaczyńskiego. Więc nie chodzi tu o żadną religię, wiarę, tylko o polityczny handel: krzyż za pomnik. Tak oto na naszych oczach polski Kościół podzielił się. Na Kościół PiS-owski i ten, który chciałby zachować status quo. Inicjatywę ma ten pierwszy. Kościół PiS-owski ma zdolność mobilizowania swoich zwolenników. Ma własne prawdy wiary, własną mitologię skrzywdzonego, szlachetnego narodu. Zagrożonych wartości narodowych i zagrożonej wiary. Arcybiskup Kowalczyk pewnie też uważa, że powolne wtapianie się Polski w Europę niesie ze sobą postępującą laicyzację. Tylko że Kościół PiS-owski ratunek przed tym "zagrożeniem" widzi w budowie państwa, w którym władza i Kościół byłyby powiązane i wzajemnie się wspierały. Tak mniej więcej, jak było w salazarowskiej Portugalii. Natomiast Kowalczyk wie, że taki model państwa jest w dzisiejszych czasach niemożliwy do wprowadzenia, więc chce utrzymać to, co ma. Nie chce zbitki Polak-katolik-PiS-owiec, bo nie widzi potrzeby wypychania ze świątyń milionów wiernych, którzy nie sympatyzują z partią Kaczyńskiego. Widzi, że "obrońcy krzyża" to nie dowód siły wiary, tylko jej manowców. I że ostatnie tygodnie obaliły wielki mit III RP - że ludzie boją się Kościoła i nie chcą mu się sprzeciwiać. Manifestacja przeciwników krzyża pokazała, że ten czas mija. Że pojawiły się w społeczeństwie nowe trendy i nowe postawy. I że za parę lat (a może wcześniej?) rzeczywisty rozdział Kościoła od państwa będzie czymś oczywistym. Kościół Głodzia chce z tymi trendami walczyć, zepchnąć je na margines, Kościół Kowalczyka - oswoić. Jak? I jeden, i drugi sięga do mitu Polski nieskalanej, nie zepsutej, mitu Przedmurza. Tyle że kiedyś byliśmy Przedmurzem Zachodu, a teraz trochę innym. "Dzisiaj dopominamy się o należne miejsce dla krzyża w Europie, wobec niezrozumiałych prób wyprowadzenia go z przestrzeni publicznej" - to słowa kardynała Dziwisza. Więc dziś mamy być obrońcami wewnątrz Europy. Tak historia gra stare przedstawienie w nowych dekoracjach. Stary spór między tradycjonalistami, broniącymi wiary i dawnych zwyczajów, i tymi, którzy chcieli kraj modernizować? "Nauka nie oparta na religii krzewi próżność, chciwość i rozpustę. Pustoszą one społeczność" - przestrzegał "Przegląd Katolicki" w roku 1868, relacjonując nowinki napływające z Zachodu. A kilkanaście lat później, w roku 1881, Aleksander Świętochowski, walcząc z polskim mesjanizmem, opartym na wierze, że jesteśmy ludem wybranym, i że wszyscy muszą nas podziwiać, pisał: "Porzućmy zwodną myśl, że jesteśmy koniecznym warunkiem równowagi europejskiej, niezbędną groblą, powstrzymującą fale azjatyckiego barbarzyństwa, przedmurzem świata. Nie z tego wywodzić należy rację i prawo istnienia Polaków, że bez nich Europa spokojnie zasnąć nie może, że oni najwierniej pilnują jej stodół i spichrzów, ale z tego, że są, są sami dla siebie, że tworzą odrębny, dość liczny naród, że posiadają własną, dość wysoką cywilizację, która zasila ogólny postęp ludzkości i wzbogaca go ważnymi, oryginalnymi pierwiastkami. Czyje domaganie się życia płynie z tych źródeł, tego rozumie i ostatecznie uszanować może cały świat". 130 lat i jak niewiele się zmieniło. Robert Walenciak