Nie tylko zresztą politycy związani z PiS-em walczą z filmem, publicyści również. Oni z kolei obrzydzają "Kler", namawiają, żeby go nie oglądać. Po pierwsze, argumentują, nie warto iść na film, bo jest słaby. Po drugie, żeby nie wzmacniać w ten sposób "lewactwa". Dlaczego film jest słaby? Wypisałem sobie te argumenty. Bo pokazuje tylko złych duchownych, a przecież są też fajni. Brakuje mu więc "drugiej nogi". Bo epatuje złem, jest więc sztampowy i nudny. Bo jest pisany pod tezę, żeby dowalić Kościołowi. Bo jest to film zrobiony "w takiej konwencji jak hitlerowcy robili filmy o Żydach" (to szef BBN, Paweł Soloch, który filmu nie widział, ale wie). Bo jest tak słaby jak "Smoleńsk" (ten argument mnie zaskoczył...). Poza tym, przekonują prawicowcy, pójście na "Kler" jest rodzajem manifestacji politycznej. Idą oglądać ten film rozmaitej maści antyklerykałowie, wrogowie Kościoła. A nie idą katolicy, polscy patrioci itd. Takie są te argumenty. Powiedziałbym, że raczej rozpaczliwe... Więc ciekaw jestem jak polski widz je przyjmie. A to łatwo będzie ocenić. Bardzo szybko pokazane zostaną wyniki oglądalności. Wtedy będzie można porównać, i będzie wiadomo, czy "Kler" trafił w dziesiątkę, czy też jest wydmuszką. Ważne będzie otwarcie, czyli pierwszy weekend wyświetlania. Tu rekord dzierżą "Pięćdziesiąt twarzy Greya" (834 479 widzów) i "Shrek Trzeci" (793 753 widzów). A z polskich: "Pitbull. Niebezpieczne kobiety (767 519) oraz "Listy do M 2" (588 418). Potem, w następnych dniach, film zbiera kolejnych widzów - "Quo Vadis" obejrzało ogółem ponad 4 mln 300 tys. widzów, "Pasję" Mela Gibsona ponad 3 mln 460 tys., "Katyń" - 2 mln 760 tys. . A "Smoleńsk" - 461 tys. Na kinach rozpowszechnianie się nie kończy. Gdy zejdzie z dużego ekranu, film będą prezentować telewizje, najpierw kodowane, następnie ogólnodostępne, potem trafi na płyty. Może też być rozpowszechniany jako wkładka do różnych pism. Tu żadne blokady nie pomogą. Dlatego sceptycznie patrzę na wysiłki publicystów i polityków prawicy, by Polaków przed "Klerem" uchronić. Myślę zresztą, że im bardziej będą "chronić", tym będzie to mniej skuteczne, i tym mocniej ośmieszać to będzie dzisiejszych obrońców Kościoła. Cóż bowiem widzimy? Że kogoś oburza film, w którym jest mowa o pedofilii w Kościele, o żądzy władzy i pieniądza... Mogę to zrozumieć, to oburzenie. Ale wtedy pytam - a jak się ten ktoś zachowywał, gdy ujawniane były PRAWDZIWE przypadki takich zachowań? Oburzał się czy milczał? To go nie raziło? Proboszcz z Tylawy wkładający dziewczynkom łapy w majteczki? Abp Wesołowski polujący na chłopców? To było w porządku? Więc teraz co go oburza? I czemu się dziwi, że o tym jest film? W tym sensie Smarzowski nie atakuje polskiego Kościoła, nic nie niszczy. To niszczą go ci, których zachowanie sportretował... A on jest jak lustro. Mówi o tym zresztą - "mimo że postacie i zdarzenia są fikcyjne, to budulec scenariusza jest wzięty z życia". Do tego wszystkiego dorzucić trzeba jeszcze jedną rzecz - każde dzieło ma swój czas. Coś musi się wydarzyć, by artysta poczuł, że danym tematem musi się zająć, że jest na to pora... I ludzie też to muszą czuć, muszą być do pewnych rzeczy przygotowani. Pewnie dziesięć lat temu taki film trudno byłoby nakręcić, bo i Smarzowski by nie chciał, i aktorów by nie znalazł... Nie mówiąc już o czasach Polski Ludowej, bo nawet jeśli taki film by powstał, to i tak uznano by go za nieprawdziwy. A teraz... Jak widać, wylało się... W którymś momencie ta granica została przekroczona. Czy więc "Kler" wpłynie na postawy Polaków? Są opinie, że jest to możliwe. Były przecież w najnowszej historii Polski wydarzenia, które okazywały się przełomem. Sprawa Rywina złamała potęgę <a class="textLink" href="https://wydarzenia.interia.pl/tematy-sojusz-lewicy-demokratycznej-sld,gsbi,1490" title="SLD" target="_blank">SLD</a>, a i przy okazji "Gazety Wyborczej", afera taśmowa i "ośmiorniczki" - pogrążyły PO, śmieciówki obrzydziły neoliberalny kapitalizm. Więc może nadszedł teraz czas na naruszenie fundamentów najpotężniejszej w Polsce instytucji? Wielu tak uważa. Osobiście nie sądzę, by tak się stało. Z wielu argumentów, jeden do mnie przemawia. Otóż, polska wiara jest specyficzna. Trudno zresztą nazwać to wiarą - bo jeśli chodzi o stosunek do kary śmierci, do uchodźców, do kontaktów przedmałżeńskich, do przerywania ciąży, że wymienię pierwsze z brzegu przykłady, zachowania Polaków nie mają nic wspólnego z naukami Kościoła. Jest to raczej obrzędowość niż wiara. Opierająca się na prostej konstatacji: jak bez Kościoła obchodzić święta czy też rodzinne uroczystości? Nie da rady, będą nieprawdziwe. Ale w takiej formule rola kapłana jest drugorzędna. Więc i on jest postacią drugorzędną. Czyli daleką, nie wzbudzającą wielkich emocji. A jeżeli tak, to "Kler" niewiele tu zmieni. Więc i radość antyklerykałów, że wreszcie ktoś dowalił "czarnym", jest przedwczesna. A i obrona Kościoła, którą podjęła prawica - śmieszna i nieprawdziwa. Bo nie wiary oni bronią, ale swych sojuszników. Sojuszników w partyjnym dziele trzymania Polski po prawej stronie, pod swoim butem. Bo tak de facto kler postrzegają. Więc wielkiego bum się nie spodziewam, raczej będzie to powolne gnicie.