Jak zwał, tak zwał. W każdym razie system, w którym kłamstwo funkcjonuje na równi z prawdą, jest dla społeczeństwa zabójczy. Jest jak rak. Owszem, życie w kłamstwie i ułudzie może być przyjemne, przez jakiś czas, ale kończy się to fatalnie. Przykładów tych fatalnych zakończeń jest wiele. Choćby już raz przypominana przeze mnie na tych łamach krucjata dziecięca, kiedy tysiące dzieci ruszyło odbijać Ziemię Świętą. Skończyło się to tak jak musiało się skończyć, część dzieci poginęła, część wywieźli handlarze niewolników, czyli banalnie. Bardziej fascynujące jest powszechne przeświadczenie, że dzieciom się uda, i że nie wolno im przeszkadzać. Ale są też przykłady z historii Polski, równie bolesne, pokazujące ile kosztuje życie w ułudzie. Na przykład - historia demokracji szlacheckiej. Początkowo przecież funkcjonowała ona całkiem dobrze, by później całkowicie się wynaturzyć. Ale w XVI wieku szlachta prowadziła dysputy, a w XVIII wierzyła, że pochodzi od starożytnych Sarmatów, że Rzeczpospolita nie rządem stoi, i im bardziej bezbronna, tym mniejsze wzbudza "zainteresowanie" sąsiadów, itd. Ciemnota i przekonanie o własnej doskonałości, połączona z gnuśnością, doprowadziła do upadku. Więc, co naturalne, wszystkie ruchy polityczne w drugiej połowie XIX wieku, które stawiały sobie za celę odbudowę Polski, podkreślały że wpierw trzeba zerwać z mitami I Rzeczpospolitej, ze wspominaniem dawnej świetności. Takie były początki narodowej demokracji Romana Dmowskiego. On sam akcentował Realpolitik, i to w sosie darwinizmu społecznego, przestrzegał przed złudzeniami i wiarą w cuda. Na początku. Potem endecja zanurzyła się mitach, co samo w sobie jest niezwykle ciekawą ewolucją. Ale wróćmy do czasów dzisiejszych, do epoki post-prawdy. To nieodróżnianie prawdy od kłamstwa, faktów od spraw zmyślonych, które krążą w przestrzeni na równych prawach, jest zabójcze dla społeczeństwa i państwa. Nie można podejmować dobrych decyzji, w oderwaniu od rzeczywistości, nie można prowadzić skutecznej polityki gdy nie wie się, jak wygląda świat. To dotyczy nie tylko rządzących (mają do dyspozycji aparat państwa, niech tak ustawią go sobie, by ich dobrze informował), ale przede wszystkim przysłowiowego Kowalskiego. Nie tylko podczas wyborów, ale przede wszystkim w codziennym życiu. Utkwił mi w pamięci niedawny raport NIK dotyczący suplementów diety, tych reklamowanych w telewizji i internecie, a sprzedawanych nie tylko w zwykłych sklepach ale i w aptekach. Badania laboratoryjne wykazały, że wiele z tych preparatów nie posiada cech deklarowanych przez producentów, a wręcz jest szkodliwych dla zdrowia. Zawierają bakterie chorobotwórcze, substancje rakotwórcze, bakterie kałowe, substancje psychoaktywne, działające jak narkotyki. Do tego, jak podała NIK, reklamy niektórych suplementów przypisywały im właściwości lecznicze, lub sugerowały, że stanowią niezbędny element codziennej diety, leczący dolegliwości. Jak obronić się przed zalewającą nas reklamą, że produkt X jest wspaniały, że uczyni nas zdrowym i pięknym, choć to bakterie kałowe? Inną plagą są firmy nawiedzające ludzi starszych, schorowanych, i wpychające im różne niepotrzebne rzeczy - maty lecznicze, maty masujące, różne artykuły gospodarstwa domowego itd. Są też pielgrzymujący po domach naganiacze - ich system polega na tym, że znają swoje osiedle, "swoich" staruszków, odwiedzają ich regularnie, i - trach! Jednego tygodnia sprzedają im nową usługę telefoniczną, drugiego nowego dostawcę energii, trzeciego - ubezpieczenie, albo fundusz, albo pożyczkę... Sztuka wyciągania pieniędzy, sztuka omamiania, rozwinęła się do rozmiaru społecznej plagi. Zarazy. Kto dziś wierzy bankom? Jaki autorytet mają duchowni? Czy ufamy posłom, na których sami głosowaliśmy? Na każdym kroku czyha na zwykłego Polaka jakieś oszustwo. Miesza mu się w głowie, żeby wyrwać ostatnie pieniądze. Powie ktoś - no, taki jest kapitalizm, sam tego chciałeś, Grzegorzu Dyndało. Więc odpowiadam - wcale taki kapitalizm nie jest, i taki być nie musi. W zachodnich państwach młotem na kolejne oszukańcze firmy są niezależne organizacje konsumentów, które potrafią wymusić korzystne dla zwykłych ludzi uregulowania prawne, są media, są wspólnoty mieszkańców. Ten system, zdecentralizowany, działa raz lepiej, raz gorzej, ale działa. Chciałbym, żeby działał też w Polsce, gonił oszustów. Państwo do tego się nie nadaje. Jego aparat jest zbyt powolny, reaktywny, innymi kieruje się kryteriami. Więc niezależnym organizacjom przypisałbym szczególną rolę. Obywatelom. I mediom - choć one, osłabione finansowo, wplątane w polityczne boje, mają coraz mniejszą siłę przebicia. Ale wciąż mogą być użytecznym narzędziem w walce z oszustami. Ta walka, tu nie mam wątpliwości, to dziś najważniejsza batalia. Bo jak zatopią nas we mgle, to sczeźniemy marnie. Robert Walenciak