Można te wyniki komentować na wszystkie strony, ale uogólnić je trudno, bo wszystko bardziej zależało od lokalnej specyfiki, osobowości kandydatów i taktyki poszczególnych komitetów, niż od ogólnopolskich tendencji. Więc jeśli chcemy z ostatnich dni wyszukać coś, co opowie nam o Polsce, to proponowałbym zwrócić uwagę na trwającą ponad tydzień akcję grillowania Leszka Millera, po tym, jak spotkał się z Jarosławem Kaczyńskim. Oni się spotkali na fali krytyki, jaka spłynęła na PKW po I turze wyborów samorządowych, po całej serii wydarzeń skandalicznych bądź podejrzanych. Po tym, jak okazało się, że miliony głosów oddanych w wyborach do sejmików wojewódzkich uznano za nieważne. Pisałem o tym tydzień temu - o tych wyborach, bardzo dziwnych. I o tym, że Platforma ogłosiła, że były takie, jak trzeba, a kto wątpi w ich uczciwość, ten podważa demokrację. I w związku z tym wytoczono przeciwko "wrogom demokracji" działa. Za jednego z nich uznano Millera. W ciągu paru dni z ust mainstreamowych dziennikarzy mogliśmy dowiedzieć się, że popełnił polityczne samobójstwo, że oszalał i się skompromitował, że jest politycznym trupem, że właśnie chowa SLD do grobu, i że w następnych wyborach Sojusz dostanie maksimum 4 proc. poparcia. Tłumaczono też jego zachowanie w ten sposób, że SLD otrzymał w wyborach do sejmików słaby rezultat, więc Miller, żeby odwrócić uwagę, wywołał awanturę o same wybory. Mam inny pogląd na tę sprawę. Po pierwsze, nie za bardzo wierzę, by Miller zaatakował wybory po to, żeby odwrócić uwagę od słabego rezultatu SLD. Bo i tak przecież nie odwrócił, ba, wychodząc na scenę nasilił wszelkiego typu spekulacje. Myślę, że Miller o tym wiedział. Więc jego twardy głos po wyborach samorządowych był czymś zupełnie innym. A czym? Wystarczy posłuchać polityków Platformy i publicystów z tą partią sympatyzujących. Oni wszyscy już dawno wyznaczyli SLD pewną rolę. Nazwijmy ją rolą wiecznego rezerwowego czy też wiecznego pretendenta. Ta rola polegała na tym, że rządzi koalicja PO-PSL, ona zbiera wszystkie konfitury, a SLD pokornie stoi i czeka. Ewentualnie używany jest do atakowania PiS-u. W mediach zbudowano wręcz teorię uzasadniającą to czekanie. Teoria była prosta: Sojusz, w obawie przed PiS-em, musi popierać PO. Bo tego domaga się jego elektorat. Ta sytuacja w praktyce prowadziła do umierania SLD. Cóż bowiem, w tych samych mediach, które Sojusz za pokorną postawę chwaliły, mogliśmy o tej partii wyczytać (i wysłuchać)? Że najlepszą alternatywą przeciwko PiS-owi jest PO. Że PO skręca w lewo (choć dowodów na to nie uświadczy). Że na lewicy są polityczne dzikie pola, tam można łowić wyborców. Że SLD to żadna lewica. Że SLD nie ma żadnego programu (jak wiadomo, Platforma ma taki, że hej). Że starzeje się i traci wyborców. Że pokornie czeka na doproszenie. A jak zostanie doproszony to i tak nic się nie zmieni. Innymi słowy, wyznaczono SLD rolę przystawki, i to takiej, którą trzyma się gdzieś w rogu lodówki, i w zasadzie już nieświeżej, nie nadającej się do skonsumowania. Jeżeli partia ma taką rolę i nie może z niej wyjść, to musi obumierać. I tak właśnie działo się z Sojuszem. Trochę się szamotał, zgłaszał jakieś inicjatywy, trochę pokrzykiwał na Kaczyńskiego, a i tak na koniec jego liderzy ze spuszczoną głową wysłuchiwać musieli reprymend tzw. dziennikarskich autorytetów. Gest Millera czytam więc jako próbę wyrwania się z pułapki, w którą SLD został zagnany. Jako manifest samodzielności. Że Sojusz jest partią samodzielną, i jak widzi, że wybory samorządowe, zwłaszcza głosowanie do sejmików wojewódzkich, zostało przekręcone, to o tym głośno mówi, nie bacząc czy spodoba się to paru redaktorom czy nie. Że nie jest zobowiązany, by w każdej sytuacji stawać u boku PO i zachwycać się jej liderami. I grać rolę, jaką mu wyznaczono. Miller to zrobił i nagle w wielu gabinetach zaświeciły się czerwone lampki. Bo paru wujków zorientowało się, że zawalić się może scenariusz utrzymania władzy na zawsze. Pomysłu, że rządzimy w koalicji z PSL-em, a jak głosów zabraknie, to jeszcze weźmie się SLD. I stąd ta wściekłość, i próba wbicia Millera w błoto. Żeby się wycofał, żeby go zastraszyć, żeby zastraszyć samo SLD, żeby zmieniło sobie szefa. I żeby była jasność: nie wiem co stanie się w najbliższych tygodniach i miesiącach. Nie wiem, czy Millerowi to zagranie przyniesie korzyści czy też stratę. Oceniam, że poszedł va banque, gdyż uznał, że musi wyrwać się z wyznaczonej mu roli, która i tak prowadziła SLD ku porażce. Ku więdnięciu. Wybrał więc wolność, drogę w nieznane, ze wszystkimi tego konsekwencjami. Oddychać może szerzej. Ale i na ciosy jest bardziej narażony, i częściej na niego spadają. Pewnie już się o tym przekonał.