Cóż, nie dziwi mnie, że USA i Niemcy rozmawiają ze Wschodem, nie oglądając się na Polskę. Dziwi mnie, natomiast, że władze polskie temu się dziwią. Zastanówmy się, po co <a class="textLink" href="https://wydarzenia.interia.pl/tematy-angela-merkel,gsbi,1019" title="Angela Merkel" target="_blank">Angela Merkel</a> i <a class="textLink" href="https://wydarzenia.interia.pl/tematy-joe-biden,gsbi,10" title="Joe Biden" target="_blank">Joe Biden</a> mieliby rozmawiać z Warszawą? Piszę - z Warszawą - gdyż na dobrą sprawę nie wiadomo, z kim mieliby się kontaktować. Z prezydentem Dudą? Z premierem Morawieckim? A może z tym, kto realnie sprawuje władzę, czyli wicepremierem Kaczyńskim? OK, uznajmy, że ambasady Niemiec i USA zidentyfikowałyby partnera do rozmów. To zapytajmy: o czym mieliby rozmawiać? W sprawie granicy polsko-białoruskiej <a class="textLink" href="https://wydarzenia.interia.pl/tematy-unia-europejska,gsbi,46" title="Unia Europejska" target="_blank">Unia Europejska</a> poradziła sobie dosyć szybko, machając marchewką, i uderzając kijem. Nawet osoby mało spostrzegawcze musiały dostrzec, jak wielkie było w związku z tym rozczarowanie PiS-u. Oni wymarzyli sobie, że będą bronić Europy przed najazdem, pokazywać, jacy są ważni i bohaterscy. A tymczasem Angela Merkel wyjęła dzieciom zabawki z rąk. Więc dlaczegóż mamy się dziwić, że w sprawach Unia-Rosja pilnowała, by trzymać Polaków z daleka? I tylko drobiazgiem jest, że ostatnimi czasy musiała znosić różne pisowskie humory - a to <a class="textLink" href="https://wydarzenia.interia.pl/tematy-andrzej-duda,gsbi,5" title="Andrzej Duda" target="_blank">Andrzej Duda</a> ostentacyjnie nie chciał z nią się spotkać, gdy przyjechała w pożegnalnej wizycie do Warszawy, a ambasadora Niemiec miesiącami trzymano na wycieraczce. Biden. Nie wiem, czy jest kraj na świecie, który mocniej niż Polska manifestował swoje niezadowolenie, że Biden wygrał <a class="textLink" href="https://wydarzenia.interia.pl/tagi-wybory,tId,92551" title="wybory" target="_blank">wybory</a>, a Trump przegrał. W międzyczasie mieliśmy (i mamy) do czynienia z różnymi wygibasami, żeby nowy ambasador USA przyjechał do Warszawy jak najpóźniej, już nie wspominając o uszczypliwościach wobec zastępującego ambasadora chargé d’affaires. I nie chodzi o to, że było to nieeleganckie, ale o to, że była to demonstracja dyletantyzmu. Że ktoś tu uznał, iż niegrzeczne zachowania to dyplomacja i polityka. Że rządzą nad Wisłą emocje, a nie zimna rozgrywka. A tymczasem Stany Zjednoczone prowadzą z Rosją zimną rozgrywkę (i vice versa). Tony atramentu w tej sprawie już wylano - wiadomo kto, o co zabiega. Ameryka chce Rosję pozyskać, bo myśli o Chinach. Chiny też - bo myślą o surowcach z Syberii i Uralu. A Rosja? Czeka, i podbija swą wartość. Nieufnie czeka. W Rosji myślą tak: Ameryko, wołasz, że Chiny zabiorą nam Syberię, a ty sama zabierasz nam Ukrainę... Więc już wiadomo, że rozmowy Moskwa-Waszyngton nie będą proste, i szybko się nie skończą. Putin stawkę może podbijać. A Polska? A Polska jak ta żaba, która nogę podstawia. Jest w tej rozgrywce nieważna i nieużyteczna. To zresztą światu ogłosił Joe Biden, ostentacyjnie pomijając Polskę w telefonicznych rozmowach (bo jedna rzecz - pominąć, a druga - wszystkich o tym zawiadomić). Gdyby Polskę szanował - to zadzwoniłby choćby pro forma. Gdyby na Polskę liczył - zadzwoniłby na poważnie. A czy liczył? Wolne żarty... Zastanówmy się, czegóż o Rosji czy o Ukrainie Amerykanie w Warszawie mogą się dowiedzieć? Od Andrzeja Dudy? Coś więcej, niż banał? Nie tak dawno temu W roku 1989 prezydent George Bush potrafił rozmawiać z <a class="db-object" title="Wojciech Jaruzelski" href="https://wydarzenia.interia.pl/tematy-wojciech-jaruzelski,gsbi,1526" data-id="1526" data-type="theme">Wojciechem Jaruzelskim</a> przez parę godzin. O Rosji! Jaruzelski znał Wschód, dobrze znał rosyjskich przywódców i generałów, ich sposób myślenia, dysponował unikalną wiedzą. Jego opinie były bezcenne w tamtej politycznej grze. George Bush junior również chętnie rozmawiał o Wschodzie z polskim prezydentem. Był nim Aleksander Kwaśniewski, który Rosję może znał mniej, za to znakomicie, z detalami, orientował się w sprawach Ukrainy. A teraz, jak te sprawy wyglądają? Polska posolidarnościowa, i ta od PiS-u i ta od PO, oszalała jeśli chodzi o Wschód. Dla niej miarą polskiego patriotyzmu jest wymyślanie Rosji i jej prezydentowi, i coraz bardziej nieufne patrzenie na Ukrainę. Efektem tego jest postępująca z roku na rok atrofia naszej wiedzy o tym co na wschód od Bugu (o wpływach nie wspomnę). Jak można prowadzić skuteczną politykę na ślepo? Tymczasem w Polsce tym się szczycimy. Wystarczy, że ktoś studiował w Rosji (nie daj Bóg na moskiewskiej MGIMO), to już przekreśla jego szansę na karierę w polskich ministerstwach. A przecież takie osoby powinny być szczególnie cenione ze względu na wiedzę... Są różne podejścia do rzeczywistości. Można być usłużnym, kompetentnym i potrzebnym, można stać w kącie, naburmuszonym, trollując świat. Nie muszę chyba wyjaśniać, które podejście dziś triumfuje. Nie dziwmy się więc, że traktują nas, jak mało rozgarniętego trolla. Sami tego chcieliśmy.