Pierwszy etap to ten, kiedy władza uważa że wszystko może. Więc furkocze pomysłami, decyzjami itd. Ale po jakimś czasie widzi, że te inicjatywy grzęzną, wychodzi inaczej niż miało być. Wówczas następuje drugi etap, kiedy ekipa mówi, że nic nie może. Że nic nie wychodzi. Bo obiektywne trudności. Trzeci etap z kolei jest wtedy, gdy ludzie w rządzie zaczynają się orientować, co można zrobić a czego nie, mówiąc prostym językiem - zaczynają łapać, jak ten rządowy mechanizm obsługiwać, jak tym autem jechać. No i wtedy, kiedy już trochę wiedzą jak trzeba działać, przychodzą wybory, i tracą władzę, i wprowadza się nowa ekipa. Która oczywiście uważa, że wszystko jest możliwe.Według tego schematu PiS znajduje się w drugim etapie swego władztwa. Tak w każdym razie wynika z poniedziałkowego wywiadu Jarosława Kaczyńskiego dla Interii, w którym prezes przede wszystkim tłumaczył się, że niewiele może. Kupuję te jego tłumaczenia - rzeczywiście, Kaczyński kończy rok 2021 w sytuacji, w której niewiele może, jest albo sklinczowany, albo przychodzi mu ponosić konsekwencje wcześniejszych, złych decyzji. Gospodarka? Sam mówi, że niewiele może, bo inflacja to dzieło Unii Europejskiej, gazowych spekulantów i (nie)działań prezesa Glapińskiego. To się zerwało ze smyczy, i goni. Stosunki z Unią Europejską? To przecież gra o suwerenność, więc o co chodzi? Sądy? Ho, ho, tu też nie ma ruchu, tu Kaczyński nie ustąpi, choć nie powie dlaczego, nie pytajmy dalej, przyjmijmy, że tu są poufne sprawy (od 30 lat używa w podobnych sytuacjach tego argumentu). COVID-19? Przecież ludzie na wsiach nie chcą się szczepić ani nosić maseczek, więc cóż biedny Kaczyński może? I policja razem z nim... Czyli lepiej nic nie robić i przyglądać się jak Polacy setkami każdego dnia umierają... W nadziei, że może kiedyś umierać przestaną. Oto na naszych oczach zasada liberałów "każdy sobie rzepkę skrobie" wygrywa z zasadą głoszoną 6 lat temu przez PiS, że jesteśmy wspólnotą, więc solidarnie troszczymy się o wszystkich. I tak można przytaczać, punkt po punkcie. A jeżeli komuś mało, to przypominam Ziobrę i Dudę, którzy w ostatnim czasie zagrali Kaczyńskiemu na nosie. Ziobro? Okazało się, że leżały na stole propozycje zamknięcia sprawy Turowa oraz odblokowania dla Polski Funduszu Odbudowy, czyli miliardów euro, najpierw zaliczki, a potem już normalnych transferów. Wystarczyło jedynie pokazać Unii projekt ustawy o likwidacji tej nieszczęsnej Izby Dyscyplinarnej Sądu Najwyższego. I co? Ziobro się nie zgodził. I sprawa upadła. Tak oto dowiedzieliśmy się, że Solidarna Polska (19 posłów) ma nie tylko kontrolę nad Ministerstwem Sprawiedliwości, ale i nad MSZ, polityką europejską, finansami i energetyką... Co zrobił Duda każdy wie - zawetował lex TVN. Szybciej niż ktokolwiek się spodziewał. Można rzec - z dużą gorliwością. Było to zaskakujące. Jeżeli PiS wrzucił z zaskoczenia sprawę lex TVN do Sejmu, to wydawało się oczywiste, że ma to dogadane z Dudą. Jasne, wiadomo było że TVN-owi, amerykańskiej firmie, to PiS może nagwizdać. Ale można było zakładać (sam tak uważałem), że prezydent skieruje ustawę miękko do Trybunału Konstytucyjnego, umywając ręce. A tam pani Julia zapakuje ją do szuflady. I nic się nie będzie działo, poza tym, że Kaczyński będzie mógł od czasu do czasu pomrukiwać, że warto byłoby wreszcie ją rozważyć. Tymczasem nikt Dudzie nie dał szans na umycie rąk. Ustawę musiał zawetować, bez żadnego kręcenia. Więc to uczynił. I jeszcze tego samego dnia otrzymał podziękowanie z Waszyngtonu. Cała sprawa jest i dla Dudy, i dla Kaczyńskiego, i dla Polski ogólnie, wstydliwa. Prezydent zaprezentował się jako ten, który bardziej boi się Ameryki niż swojego obozu politycznego. Kaczyński wypadł jeszcze gorzej - jak człowiek, który się nadyma, och i ach, a potem przychodzi posłaniec z ambasady amerykańskiej i gasi mu światło. I po zabawie, balonik przekłuty. I jest jeszcze Polska - państwo-chaos. W takiej atmosferze kończymy ten 2021 rok.