Gowin mówi głośno to, co Ziobro już wcześniej zapowiedział - że będzie w Sejmie głosował według własnych kalkulacji. I taką kalkulacją, Ziobry tym razem, jest zapowiedź, że Solidarna Polska będzie głosowała przeciwko ratyfikacji Funduszu Odbudowy. No i pewnie w paru innych sprawach też... Cóż to oznacza? Jeżeli Fundusz Odbudowy by padł, to - rzecz jasna - zawyłaby cała Europa, ale jednocześnie PiS zainkasowałby nokautujący cios. Spójrzmy, te wszystkie PiS-owskie programy, które są przygotowywane, one opierają się na pieniądzach z Unii. W ramach Funduszu Odbudowy Polska ma dostać 23 mld euro grantów i 34 mld euro pożyczki, i bez tych środków programy Nowy Ład czy Krajowy Plan Odbudowy będą atrapą. A Kaczyński już wie, że ludzi może tylko przyciągać pieniędzmi, bo przecież nie opowieściami, że udowodni, że w samolocie lecącym do Smoleńska wybuchła bomba. Pisałem już o tym - Fundusz Odbudowy powinien być ratyfikowany w procedurze artykułu 90 konstytucji, bo przyjmując go Polska zrzeknie się części swojej suwerenności na rzecz Unii. Musi to być większość dwóch trzecich, czyli 307 posłów. Bez poparcia Platformy tego nie da się przeprowadzić. Wiadomo to od miesięcy, ale Kaczyński zamiast w tej sprawie z PO się dogadywać, woli przeciągać linę. Właśnie po raz kolejny nawymyślał opozycji, że to rak, że totalna. Czyżby wierzył, że takim przezywaniem zmusi ją, by poparła w sprawie Funduszu Odbudowy ratyfikację, za darmo? Żeby pokazać, że nie jest totalna? Tak wygląda dziś polska polityka. W krótkim czasie, Kaczyński będzie musiał dogadać się z trzema politykami, a widać, że nie ma na to ochoty. Będzie musiał dogadać się z Budką w sprawie Funduszu Odbudowy. Więc w czymś będzie musiał ustąpić. Po drugie, będzie musiał dogadać się z Gowinem. To też nie będzie przyjemna rozmowa, bo Gowin oskarża go, że inspirował pucz Bielana. Więc chce, by Kaczyński zagwarantował mu, że w przyszłości na podobne ruchy się nie zdecyduje, no i żeby wywalił z rządu bielanowców, a na to miejsce powołał ludzi przez niego wskazanych. Nie czarujmy się, to bardziej sprawa prestiżu, niż realnych strat. Ale sęk w tym, że ten "prestiż" Kaczyńskiego najbardziej boli. A ton Gowina, ton nauczyciela, który właśnie złapał ucznia na paleniu papierosów w szkolnym WC, doprowadza go do szału. No i jest ten trzeci - Ziobro. On chce najwięcej. On chce być następcą Kaczyńskiego, kłopot jednak w tym, że trudno to sobie wyobrazić, taką elekcję vivente rege. Łatwiej wyobrazić sobie coś innego. Że na przykład następuje wymiana premiera, i Ziobro razem z Kaczyńskim decydują, kto zostanie nowym szefem rządu, i ten rząd układają. To nie jest wariant egzotyczny, prezes PiS puszcza przecież od jakiegoś czasu różne próbne balony. Co powiedział o Morawieckim parę dni temu? "Ma moje poparcie i zaufanie, bo gdyby nie miał, to nie byłby tym, kim jest. Na razie moje wsparcie mu to gwarantuje, choć oczywiście może się tak wydarzyć, że mój głos nie będzie miał takiego znaczenia". Czyli powiedział: jesteś chłopie premierem, bo tak chcę, a jak nie będzie opłacało mi się ciebie wspierać, to cię odpuszczę. A kto wtedy Morawieckiego by zastąpił? Jakiś czas temu Kaczyński rozpływał się nad Danielem Obajtkiem, jako tym obdarzonym charyzmą i dotknięciem Boga. No dobrze, Obajtek został zgrillowany, na premiera szans nie ma. Ale kolejka chętnych jest wystarczająco długa. Że wymienię nazwiska krążące w politycznym światku - Jacek Kurski, Michał Dworczyk, Mariusz Błaszczak... Kłopot Kaczyńskiego polega na tym, że to są twardzi zawodnicy, tacy, że dajesz im palec, a oni biorą rękę. Więc takie stanowisko jak szef rządu natychmiast by wykorzystali do gry na siebie. Dlatego nie sadzę, by Kaczyński zdecydował się na premiera-polityka, tu najprostsze rozwiązanie jest takie, że sam premierem się mianuje. Ale nawet taka zmiana pociągnęłaby za sobą konieczność układania się Zjednoczonej Prawicy na nowo, kolejne awantury byłyby jak w banku. Więc Kaczyński najchętniej nic by nie zmieniał. Chce żeby było tak jak jest. Dlatego wygłasza ostrzeżenia - że jest konflikt w Zjednoczonej Prawicy. Straszy - że jak trwale straci w Sejmie większość, to zdecyduje się na wcześniejsze wybory. No i przypomina, i posłom PiS, i posłom koalicjantów, że sprawują władzę. Więc po cóż takim dobrem frymarczyć, wystawiać na ryzyko? Innymi słowy - oni kłócić się nie przestaną, tam zgody już nie będzie, ale oni wiedzą, że lepiej kłócić się luksusowo - na państwowych posadach, niż na biedaka - w opozycji. Tylko, że w ten sposób mogą łatwo wejść w buty AWS. Który trwał i gnił. W tym kierunku to zmierza.