Tfu! I jeden i drugi bronią się podobnie - Macierewicz przekonywał, że nic wielkiego nie ujawnił, bo i tak wszystko wiedzieli Rosjanie; a MSZ przekonuje, że i tak wszystko było jawne, te tzw. działania pomocowe, więc o co chodzi? To są niepoważne tłumaczenia. Przez całe lata, jeśli chodzi o Wschód, wmawiano nam, że przeciwko rządom autorytarnych władców występują obrońcy praw człowieka, opozycjoniści, a Polska, jeżeli im pomaga, to w humanitarnym odruchu. Tymczasem ostatnie miesiące pokazały, że odruch humanitarny może i jest, ale w większym stopniu chodzi o politykę i biznes. I to marną politykę. Te ostatnie miesiące to przesłanie na Białoruś wyciągu z konta opozycjonisty Alesia Białackiego (wiem, że to prokuratura, ale ktoś powinien w takich sprawach urzędników uprzedzać). Potem MSZ wysłał na Białoruś PIT-y opozycjonistom. A teraz okazało się, że przez sześć miesięcy na amerykańskim portalu wisiały poufne dane naszego MSZ na temat pomocy udzielanej organizacjom antyrządowym na Białorusi i Ukrainie. Były tam wypisane nazwy organizacji, kwoty, które im przelewano, i cele, na które środki miały być wykorzystywane. O jakie cele chodziło? Na przykład o takie: "Stworzenie w społeczeństwie (...) centrów nacisku społecznego na władze (...); Transformacja obecnego moralnego sprzeciwu społeczeństwa (...) wobec losu represjonowanych w sprzeciw polityczny; Przygotowanie sił opozycyjnych i aktywnych obywateli (...) do szerokiej kampanii obywatelskiej przed wyborami". Przecież dla Łukaszenki i ludzi z jego ekipy, jak oni to czytają, takie "cele" brzmią jak wypowiedzenie wojny. On to rozumie jednoznacznie - Polsce chodzi o to, żeby go obalić, i że opłacamy ludzi, którzy mają tego dokonać. To jest przecież podane, dzięki literackim umiejętnościom MSZ-owskich urzędników, czarno na białym. Przepraszam, dlaczegóż mamy więc się dziwić, że KGB Łukaszenki nagrywa pijanych polskich dyplomatów, trąbi na lewo i prawo, że Polska miesza się w wewnętrzne sprawy Mińska i tak dalej? Że nic z tą Białorusią nie możemy załatwić? Warto stawiać też dalsze pytania. Otóż lekko zdziwiło mnie, że polskie sprawy wiszą sobie na amerykańskim portalu. Więc się zastanawiam: czy to wszystko, co robimy wobec Wschodu, to jest nasza polityka czy polityka USA? Te polityki przecież się różnią. Dla Ameryki partnerem numer 1 jest Putin, sprawy gospodarcze się nie liczą, a takie rzeczy jak kolorowe rewolucje czy wspieranie opozycjonistów to rodzaj kija, którym od czasu do czasu Moskwę się szturcha. Polska patrzy na Wschód inaczej, inaczej zdefiniowane ma interesy. Ha! Czy rzeczywiście ma zdefiniowane? Ja tego nie widzę. Od lat bębni się, że mamy być oknem Unii Europejskiej na Wschód. Wielkim przewodnikiem. A tak nie jest. Mamy wrogie stosunki z Białorusią, zimne z Rosją, chwiejne z Ukrainą. Przecież nie wzięło to się z niczego. Jakie więc mamy cele? Czy są one realne? To wszystko wymagałoby przemyślenia, a pewnie i przedefiniowania. Na początek w MSZ - tylko że aż tyle optymizmu w sobie nie mam, by wierzyć, że coś takiego tam się zrodzi. Zwłaszcza, że MSZ z kreatora polskiej polityki zagranicznej stał się wykonawcą zadań innych firm. Spójrzmy na przykład, który omawiamy: czy MSZ powinien zajmować się pomocą dla białoruskich opozycjonistów, czy też powinno to być dzieło organizacji nierządowych? Zachodni świat już dawno ten dylemat rozstrzygnął - w latach 80. ubiegłego wieku podziemnej "Solidarności" pomocy nie udzielały CIA czy DGSE, tylko centrale związkowe AFL i CFDT. Pewnie pieniądze na tę pomoc, jak dowodzi książka "In Solidarity", szły z jednego worka, ale wyglądało to inaczej. Było i bardziej elegancko, i pozwalało Ameryce i państwom europejskim prowadzić swobodną politykę wobec oficjalnego rządu. Dlaczego - pytam się - tego rozumu nie ma nad Wisłą? Zastanawiam się również, dlaczego MSZ tak głupio tłumaczy się z białoruskiej wpadki. Że to wina urzędnika, którego natychmiast zwolniono. Sorry, ale te informacje wisiały na amerykańskim portalu przez kilka miesięcy. Nie przez 15 sekund! Więc trudno zwalać wszystko na jednego urzędnika, tłumaczyć się jego omyłką. Bo - jak się okazuje - MSZ-owi ujawnienie tych delikatnych informacji przez długie miesiące zupełnie nie przeszkadzało. Szef i jego rzecznik zaniepokoili się dopiero wtedy, kiedy miała o tym napisać polska prasa. I wtedy zaczęła się jazda, telefony, interwencje! Na głowach stawali, żeby zablokować druk niewygodnej informacji. Więc im nie chodziło o to, że o całej sprawie dowiedzą się ludzie Łukaszenki, to ich nie martwiło, tylko że wybuchnie awantura w Polsce. Panie Sikorski, o kant d... potłuc taką politykę zagraniczną! Ale co tu się złościć na Sikorskiego, jak jego krytycy nie lepsi? Czytam głupoty, które wygaduje PIS-owski poseł Krzysztof Szczerski, że ujawnienie białoruskich informacji to wina tego, że w MSZ są jeszcze PRL-owscy urzędnicy. Jezu! Ci PiS-owcy mają jakąś skazę. Oni i za 50 lat gadać będą to samo - że PRL winien. Tyle mają rozumu. PRL-owscy urzędnicy pracowali w MSZ i 15 lat temu, i 10 lat temu, i to ministerstwo należało do najlepiej pilnujących swoich tajemnic. Owszem, jakieś ploteczki, że X zostanie ambasadorem, a Y konsulem tam krążyły, łatwo je było zdobyć, ale sprawy naprawdę ważne były chronione, nie wychodziły na światło dzienne. Więc odpowiadam ministrowi Sikorskiemu i krytykującemu go (byłemu) wiceministrowi Szczerskiemu - rzecz nie w zapisach, że taka tajemnica lub śmaka, czy w rodowodzie dyplomatów - ale w tym, czy mają rozum, czy też nie mają. I czy ci, co ich nadzorują, potrafią ocenić pracę, którą oni wykonują. Panowie, bawicie się w MSZ. Siadacie w kupionych w antykwariacie fotelach, nastawiacie swoje blackberry, tytułujecie się ładnie. Ale nie jest to polityka zagraniczna, tylko jej udawanie. Robert Walenciak