Słowa Dziwisza były wielokrotnie powtarzane, ale warto przytoczyć ich sens: Kościół przypomina człowiekowi o nadrzędności prawa Bożego nad prawem stanowionym przez prawodawcze instytucje - stwierdził kardynał. I tłumaczył to tak: "Pluralizm poglądów i postaw ludzi tworzących nasze społeczeństwo jest faktem. Przyjmujemy ten fakt do wiadomości. Tym niemniej trzeba jasno stwierdzić, że wierność prawdzie obowiązuje wszystkich, również prawodawców. Prawdy nie ustala się przez głosowanie, dlatego nawet parlament nie jest powołany do tworzenia odrębnego porządku moralnego niż ten, który jest wpisany głęboko w serce człowieka, w jego sumienie". Na to ripostował mu Leszek Miller: "To jest norma istniejąca w państwie wyznaniowym, gdzie prawo stanowione przez parlament wynika z doktryny religijnej. To jest Iran Chomeiniego. Polscy żołnierze walczą z talibami, którzy właśnie taki model państwa wprowadzają u siebie". Millerowi odpowiadał, pośrednio, kardynał Kazimierz Nycz: "Naprawdę nikt nie musi się obawiać, że Kościół chce państwa wyznaniowego. Zapewniam, że nie chce. Natomiast chce i zależy mu na tym, żeby prawo Boże było respektowane we wszystkich wymiarach życia". Słowa zostały rzucone! Hierarchowie jasno powiedzieli, jakiego państwa chcą. Właśnie, mimo deklaracji, państwa wyznaniowego. Bo tylko takie może gwarantować, że "prawo Boże będzie respektowane we wszystkich wymiarach życia". Jak to może wyglądać w teorii? Mniej więcej tak jak w Iranie, gdzie wprawdzie odbywają się wybory powszechne, można wybrać parlament, prezydenta, ale głową państwa jest ajatollah, wybierany przez duchownych, a Rada Strażników Rewolucji pełni rolę Trybunału Konstytucyjnego i bada ustawy pod kątem ich zgodności z islamem. Rozumiem, że o takim państwie kardynał Nycz nie myśli. I dlatego pewnie zapewnia, że nie chce państwa wyznaniowego. Więc jakiego chce? Z jego słów jednoznacznie wynika, że chce, by respektowane było prawo boże. Czyli jakie? Zgodne z ewangelią, przekazaniami, encyklikami - to chyba jest jasne. Zgodne również - dodajmy - z nauczaniem biskupów, z tym, jak oni interpretują wolę bożą. Więc, jakkolwiek by spekulować, i Nycz, i Dziwisz, i inni hierarchowie chcieliby takiej Polski, w której ich wola - jako interpretatorów woli Boga - byłaby nadrzędna, także nad konstytucją. Koniec. Kropka. Jak wyglądałoby to w praktyce? Kardynał Dziwisz zapewnił wprawdzie, że "pluralizm poglądów i postaw ludzi tworzących nasze społeczeństwo jest faktem. Przyjmujemy ten fakt do wiadomości". Ale nie wyciągałbym z tej deklaracji zbyt daleko idących wniosków, skoro Polska Dziwisza ma być oparta na prawie bożym. Co najwyżej oznacza to, że niewierzący nie będą zmuszani do praktyk religijnych i nawracani. Nie jest to wielka dla nich pociecha... To państwo łatwo nam sobie wyobrazić, jeśli skatalogujemy batalie, które choćby w ostatnich miesiącach prowadzili hierarchowie. One rzeczywiście dotyczyły niemal wszystkich wymiarów życia. Te najgłośniejsze to wojna z in vitro. Najwyraźniej mówił o tym arcybiskup Józef Michalik: "Nie można patrzeć obojętnie, jeśli dzisiaj czyni się eksperymenty, tzw. in vitro, czyli poczęcie człowieka w probówce, które jest związane z grzechem złamania prawa natury". Biskupi byli też przeciwko związkom partnerskim (w imię obrony rodziny). I przeciwko prawu do aborcji. Byli także przeciwko rozwodom. Zajmowali dziwną postawę wobec przemocy w rodzinie, zachęcając żony do cierpliwego znoszenia ekscesów zwyrodniałych mężów. W sprawach edukacji bardzo pilnowali, by w szkołach były lekcje religii, a teraz zabiegają o to, by religia była na maturze. Mają swoje zdanie o lekcjach wychowania w rodzinie, przyrody i historii. Obyczajowo chcieliby nas wepchnąć w XIX wiek. W sprawach obronności kraju bronią ordynariatu i kapelanów - więc choć MON zmniejsza liczbę jednostek i żołnierzy, parafie i kapelani pozostają, mimo że ich jednostki zostały zlikwidowane. W sprawach gospodarczych też mają jasno określone postulaty - niedziele i święta wolne od pracy. A także pomoc dla inwestycji w źródła geotermalne. Zaś w sprawach podatkowych odpis na Kościół. W dziedzinie mediów rzecz też jest oczywista i znana - te publiczne mają realizować "wartości chrześcijańskie", a Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji powinna być usłużna wobec Telewizji Trwam i Radia Maryja. I tak można przykłady mnożyć. Biskupi nie chcą więc rozdziału Kościoła od państwa, tylko pewnej symbiozy. Gwarancji finansowania ze strony państwa i jednocześnie realnego wpływu na stanowienie prawa, na życie publiczne. Na życie obywateli. I to kardynał Dziwisz wyraźnie powiedział. Dlatego po tych słowach nie zdziwiła mnie reakcja Leszka Millera, zdziwiło mnie natomiast milczenie innych polityków, zwłaszcza PO, czy też mało poważne dywagacje prezydenta Komorowskiego. Dlaczegóż oni wszyscy nie potrafili stanąć w obronie konstytucji, wolności, w obronie państwa dla wszystkich obywateli, a nie tylko dla najbardziej fanatycznych katolików? Przecież wiedzą, że milczenie w tych sprawach oznacza zgodę. Ba! Wiedzą przecież, że choć Polacy w sondażach gremialnie deklarują się jako katolicy, to równocześnie opowiadają się za rozdziałem Kościoła od państwa i za rozdziałem finansowym obu instytucji. Chcą wierzyć, praktykować, ale razi ich niedelikatność, którą prezentują biskupi. Więc skąd to milczenie? Mam kilka teorii na ten temat, ale ograniczę się do jednej. Otóż w oczach słabnie nam PO, te przyszłe polityczne boje nie zapowiadają się dla tej partii najlepiej. Pora więc szukać sojuszników, neutralizować potencjalnych wrogów. Tak jest w historii Polski, że słabnąca władza zawsze przymilała się do Kościoła, wielkiej przecież potęgi. I ta historia się powtarza: biskupi twardo głoszą swoje oczekiwania, władza miło się uśmiecha i dla biskupów staje się usłużna, a prezydent biega z pielgrzymki na pielgrzymkę. Ha! I tak nic z tego nie będzie! Szkoda państwa, panowie...