Wtedy PiS ogłosi, że wreszcie MSZ zostanie otworzony, że zdobył kolejną instytucję (po 5 latach rządzenia). Opozycja będzie wołać z kolei, że to początek masakry kadry dyplomatycznej. Ale to wszystko będą propagandowe okrzyki, bo sprawa jest bardziej skomplikowana. Po pierwsze, PiS powinien być bardziej powściągliwy z hasłami, że zdobył MSZ. Bo zdobył go pięć lat temu, i wszystko ułożył tam jak chciał. Jednych dyplomatów wyrzucił, innych gdzieś pozsyłał w różne kąty, żeby porządkowali archiwum, litości tu nie było. PiS ma więc MSZ pod butem, a że to nie działa, to już wina kierowcy. Po drugie, opozycja... Platforma rządziła MSZ-etem 8 lat, i naprawdę nie zostawiła resortu w kwitnącym stanie. W roku 2017, gdy PiS przymierzał się po raz pierwszy do ustawy o służbie zagranicznej, ówczesny wiceminister, Jan Dziedziczak mówił w Sejmie o MSZ-ecie tak: "Departament Ameryki, obsługujący przecież znaczną część terytorialną świata, liczy ok. 20 pracowników, Departament Azji i Pacyfiku - także 20, Departament Wschodni liczy w tej chwili 30 etatów. Tymczasem Biuro Administracji liczy 180 etatów, kilkakrotnie więcej niż te departamenty, które przed chwilą wymieniałem, które zajmują się merytoryczną pracą dyplomatyczną. Inspektorat Służby Zagranicznej liczy także 180 etatów, a biuro informatyki liczy 100 etatów. Teraz uzmysłówmy sobie, jak bardzo biurokratyczną i zajmującą się sama sobą instytucją stało się w ostatnich latach Ministerstwo Spraw Zagranicznych". Nic dodać, nic ująć. Kłopot tylko w tym, że do dziś PiS tych proporcji nie zmienił. Przeciwnie, pogłębił. Więc zupełnie spokojnie można formułować tezę, że jeśli chodzi o MSZ i dyplomację, PiS nie tylko niczego nie naprawił, ale rozwinął dotychczasowe MSZ-etowskie patologie. A najazd ludzi niekompetentnych? Zawsze MSZ przed tym się bronił, mniej lub bardziej skutecznie. Za PiS-u mury padły - w kierownictwie ministerstwa nie ma ani jednej osoby, która wcześniej pracowałaby w MSZ, która byłaby na placówce. Pytanie nasuwa się więc samo: czy oni rozumieją czym kierują? Po trzecie, co do deklarowanego otwarcia MSZ-etu na ludzi z zewnątrz... To był zawsze specyficzny resort, a ta specyfika polegała na tym, że dla jednych był absolutnie zamknięty, a dla innych szeroko otwarty. Pisowska ustawa niewiele tu zmieni, poza jednym - jeżeli do tej pory, były jakieś formalne wymagania dotyczące nowych ludzi w MSZ, to od najbliższych dni praktycznie już tego nie będzie. Bo cóż to za wymaganie - znajomość jednego obcego języka? PiS zresztą już do tych nowych czasów się przygotowuje. Od niedawna zastępcą dyrektora biura kadr jest Monika Sobczak, lat 31, wcześniej radna PiS w Warszawie. Do ministerstwa weszła jak do sklepu po bułki. A z kolei inny pisowski młodzieniec, Eliasz Grubiński, obecnie zastępca dyrektora w Kancelarii Premiera, już od paru tygodni rekrutuje na fecebooku. "Poszukiwani ludzie do MSZ. Stanowiska różne w zależności od doświadczenia, nabór nie jest otwarty, raczej kuluarowy" - oto treść ogłoszenia, które zamieścił w zamkniętej grupie Instytutu Wolności, którego szefem jest Igor Janke. Więc kto Grubińskiego zna - proszę bardzo, niech wysyła aplikację. I niech wysyła szybko. Bo tych miejsc w MSZ-ecie może za chwilę zabraknąć, bo już ostrzą się na nie inne ekipy. Jakie? Zastrzegam się, piszę to na wiarę, bo przecież tego nie mam szans sprawdzić, ale ludzie znający się na sprawie to mówią - Agencja Wywiadu wzięła MSZ jak swoją przybudówkę. Bardzo to zresztą ułatwi nowa ustawa, która - to już piszę hasłowo - ogranicza rolę ministra i ambasadorów, oddaje de facto kierowanie MSZ-etem, kadrami, pieniędzmi, itd., Szefowi Służby Zagranicznej (to jest nowa funkcja, którą ustawa powołuje do życia), no i wprowadza nowy rodzaj tajemnicy - tajemnicę dyplomatyczną. Tak, żeby pracownikom nic nie wolno było mówić, pewnie po to, żeby wszystkie przekręty były kryte. Tak oto wracają nam lata PRL-u, i to te gorsze lata - że był MSZ, i karty w nim rozdawały partia i bezpieka. A nad wszystkim czuwała tajemnica państwowa. Przekaż 1 proc. na pomoc dzieciom - darmowy program TUTAJ