Bo jaki inny powód miałaby, powołując 28-letniego posła Adama Andruszkiewicza na stanowisko sekretarza stanu w Ministerstwie Cyfryzacji? Jak wyjaśnić, że PiS przed Świętami zapowiadał uspokojenie i marsz ku centrum, a po Świętach ściąga do rządu narodowca? Chyba tylko potrzebą dostarczenia publiczności rozrywki. Tę decyzję tłumaczył poseł Kornel Morawiecki, ojciec premiera: - "rozmawiałem z Mateuszem na jego temat (...). Wiedziałem, że chce w jakiś sposób skorzystać z kontaktów Andruszkiewicza, które ten prowadzi w mediach społecznościowych". Mój Boże, ileż śmiechu... Kornel w roli kadrowego... Andruszkiewicz w roli potężnego gracza w mediach społecznościowych... Że ma kontakty... Sorry, a jakież to mogą być kontakty? Gromada kolegów z Młodzieży Wszechpolskiej i innych narodowych organizacji? A jakaż to jest siła? Ile to zbiera głosów? Że ktoś potrafi uruchomić armię hejterów i armię klakierów w internecie? To przecież też niewiele znaczy. Zwłaszcza w Polsce, gdzie wiedza na temat armii trolli, piszących komentarze, często za pieniądze, jest już dość powszechna. Jeśli więc wierzyć Kornelowi Morawieckiemu, jego syn kupił miraż. I pytanie jest tylko jedno - dlaczego za państwowe pieniądze? Ale słowom ojca zaprzecza syn. I głosem szefa Kancelarii Premiera Michała Dworczyka sprostował, że "Andruszkiewicz znalazł się w rządzie nie z inicjatywy premiera Mateusza Morawieckiego, a ministra cyfryzacji Marka Zagórskiego." A potem Dworczyk dywagował tak: "pan poseł w dotychczasowym życiu zawodowym czy społeczno-politycznym dał dowód tego, że potrafi zarządzać, a jeśli chodzi o ministrów i wiceministrów, w dużej mierze są to działania menedżerskie. Znaczy się, ściągnęli do rządu menadżera. 28-letniego. Na wiceministra. Szukałem tych firm, w których poseł Andruszkiewcz błyszczał wiedzą z zakresu cyfryzacji. Nie znalazłem. Podobnie jak tych, w których mógł wykazać się umiejętnościami menedżerskimi. Plaża. Poza informacją, że przytulił 68 tys. zł od Sejmu, za tzw. kilometrówki, chociaż nie ma samochodu... Rzeczywiście, w PiS-ie mogli uznać, że to oznaka, że człowiek zaradny, i do nich pasuje... W każdym razie, wokół ministra-narodowca wybuchła wrzawa. Wypomniano mu wszystko - wypowiedzi, że "zdrowa Polska" jest na wschodzie, w Białymstoku, a w Warszawie to "pedalskie knajpy przy tęczy". Wrogość do Unii Europejskiej, sympatię do Rosji i Białorusi, groźby kierowane do Tuska, itd. Przy okazji, rykoszetem, dostało się też Romanowi Giertychowi. Zaczęło się od Magdaleny Środy, która napisała: "zarówno Andruszkiewicz jak i Giertych byli prezesami tej samej Młodzieży Wszechpolskiej, a Giertych jest dziś przecież "ulubieńcem wszystkich od lewa (Miller) po centrum (Tusk)". "Ten sam, który wprowadził to nacjonalistyczne ugrupowanie do parlamentu, upodmiotowił je, rozhuśtał i nauczył roszczeniowości. A teraz przebrał się w skórę liberalnej owcy i skutecznie uwodzi politycznych celebrytów". Pochwalił ją za to Robert Biedroń ("bardzo celny tekst Magdaleny Środy"). I dodał: "Jeśli nie dziwi nas Roman Giertych w przebraniu obrońcy demokracji i w najpopularniejszych opozycyjnych mediach, to tym bardziej nie dziwmy się, że w obecnym rządzie znajdują miejsce jego polityczne dzieci". W ten sposób wybuchła awantura o Giertycha, czy jest demokratą, bo skakał na manifestacjach, czy nie, bo wciąż ciągnie się za nim cień niedawnej przeszłości, gdy był szefem LPR, wicepremierem w rządzie Jarosława Kaczyńskiego i ministrem edukacji. Paskudnym zresztą, niekompetentnym, zupełnie nieudanym. Tym, który handryczył się z nauczycielami, wprowadził mundurki, amnestię maturalną i walczył z "promocją homoseksualizmu". Myślę, że Andruszkiewicz działałby podobnie... Myślę też, że to, że Giertych później został adwokatem Tuska, i że dokucza w różnych komentarzach PiS-owi, to nie powód, by wymazywać z pamięci, co niedawno wyczyniał. Raczej więc powinniśmy zapytać - który Giertych jest prawdziwy? I tu zapomnijmy na chwilę o karnawale, i o tym jak zabawiają nas swoimi kłótniami politycy. Bo sprawa dotyka rzeczy poważnej - jak powinniśmy traktować opozycję? Czy tylko jako grupę aktualnych wrogów PiS-u, skupionych wokół Grzegorza Schetyny, czy też powinniśmy od ludzi opozycji wymagać jakiejś ideowości, jakichś zasad, programu dla Polski? Nie ukrywam, że bliższy jest mi ten drugi model. Że Giertych, Dorn i Marcinkiewicz w roli alternatywy dla PiS-u wyglądają mało nęcąco. Nawet wzmocnieni Barbarą Nowacką. To jest wszystko sztuczne, to wygląda na gromadę łowców stołków. Zresztą, bez politycznego znaczenia - partia Giertycha w roku 2007, kiedy ostatni raz startował do Sejmu, zdobyła w całej Polsce 209 tys. głosów, czyli 1,3 proc. Więc te gry, kto mocniej nawymyśla aktualnemu wrogowi, to raczej zabawa dziennikarzy, celebrytów, a nie polityka... A jeżeli uznamy to za politykę, to znaczy, że godzimy się na grę - że oni się wymieniają, raz PiS, raz PO, a koryto zawsze to samo. Ufundowane z naszych pieniędzy. W końcu kiedyś tę zabawę wypadałoby przerwać. I wtedy ogłosić karnawał.