To jest oczywiście gra Platformy Obywatelskiej, która liczy na to, że jak wyeliminowane zostaną ugrupowania zbierające głosy ludzi o poglądach lewicowych - co z Twoim Ruchem już de facto się stało - to wówczas ci wyborcy poprą PO. I powstanie system monopartii - wielkiej koalicji PO-PSL, obszczekiwanej przez trzydziestoprocentową prawicę spod znaku PiS. I będzie można rządzić przez następne 25 lat. Konsumując owoce władzy. Pierwszym etapem na drodze realizacji tego planu są wybory prezydenckie - ich termin ogłoszony zostanie przez marszałka Sejmu w styczniu, a odbędą się one 10 lub 17 maja. Te wybory dla rządzącego establishmentu mają wielkie znaczenie. Po pierwsze, pozycja prezydenta w polskim systemie jest wystarczająco silna, by skutecznie walczyć z nielubianym rządem. Po drugie, wybory prezydenckie będą przygrywką do wyborów parlamentarnych, które odbędą się jesienią 2015 roku. One je ustawią. Jak więc widzimy, walka o władzę na dobre już rozgorzała. Zwłaszcza że Bronisław Komorowski już teraz chce oczyścić sobie przedpole majowej batalii. Temu służą opowieści, że wygraną ma w kieszeni. Temu służy szczypanie kandydata PiS, że niewiele wart. Temu służy namawianie PSL, by nie wystawiał swego kandydata. No i temu służy podgrzewania konfliktów na lewicy, tak, by wystawiła byle kogo i to w atmosferze awantury. I żeby była jasność: nie mam pretensji do ludzi Komorowskiego, że tak grają, bo każdy by tak postępował na ich miejscu. Mam pretensję (ale niewielką) do mediów, że dają się w tej grze prowadzić za rączkę, no i pretensję do działaczy lewicy, że tak dają się rozgrywać. Że dali się podzielić i wciąż wypominają sobie rozmaite krzywdy lub zwykłe niezręczności, nawet te sprzed dziesięciu lat. Pamiętliwość i małostkowość - to jest dziś ich główna cecha. Mam zresztą własną teorię na ten temat. Taką mianowicie, że wisi nad polską lewicą klątwa Jana Rokity, który kiedyś powiedział o niej, że się polonizuje. To znaczy, na wzór prawicy, dzieli się i kłóci. I tak się stało. Dziś, jeśli popatrzymy na scenę polityczną, wzajemne pyskówki mamy tylko na lewicy, w innych miejscach jest Wersal. No bo czy Ziobro wypomina coś Kaczyńskiemu, a Kaczyński Ziobrze? Albo w PSL-u: czy są jakieś awantury między trzema prezesami, dwoma byłymi (Pawlak , Kalinowski) a obecnym? Albo czy Schetyna opowiada złe słowa o Ewie Kopacz? Choć popierali innego kandydata na prezydenta w Jeleniej Górze - Schetyna, minister spaw zagranicznych przecież, jeździł do Jeleniej i tam agitował za swoim kolegą, przeciwko oficjalnemu kandydatowi PO. I co? Była z tego jakaś wymiana uszczypliwości? Tymczasem na lewicy wciąż są jakieś anse. Pierwszy, naturalny, to konflikt między lewicą "starą", postkomunistyczną, czyli SLD, a tą "młodą", pozasystemową. Od lat wiadomo, że SLD zdecydowanie mniej znaczy bez współdziałania z "młodymi", czyli ruchami feministycznymi, LGBT, miejskimi, ekologicznymi... Ale oni sami, bez Sojuszu, znaczą jeszcze mniej, są niszą. Którą co najwyżej raz na jakiś czas pogłaszcze po głowie jakiś funkcjonariusz PO. Czasami rzuci jakiś grant, czasami jakąś posadę... Logika więc podpowiada, że jedni i drudzy zyskaliby na wspólnym działaniu. A jak jest w praktyce? Nie ma co się na ten temat rozwodzić - "młodzi" uważają naiwnie, że jak zdechnie SLD, to oni zajmą ich miejsce, "starzy" myślą podobnie, tylko w drugą stronę. W efekcie mamy samobójcze strzały. Owszem, "nowa lewica" miała swoje pięć minut w roku 2011, gdy zebrał ją pod swe sztandary Janusz Palikot. Ale zostało z tego niewiele, 2-3 proc. Czy tylko z winy Palikota? To byłoby wielkie uproszczenie. To, że Twój Ruch umarł na naszych oczach, to także wina tych wszystkich, którzy z nim pracowali, którzy byli twarzami tego ugrupowania, brylowali w mediach. Dlaczego oni nie pociągnęli, gdy wódz nie potrafił? Takiej refleksji tam nie widzę. Za to bufonady - aż nadto. W SLD niedużo lepiej - Palikot zniknął, ale jego wyborcy zniknęli razem z nim. Oczywistym wnioskiem jest więc próba szukania z nimi kontaktu, na przykład podczas kampanii prezydenckiej. Kandydatura Ryszarda Kalisza jest krokiem w tym kierunku. Ale okazało się, że aparat wojewódzki SLD jest do niej nieprzekonany. Nie chcę w tej chwili spekulować, ile głosów mógłby Kalisz zebrać - w każdym razie na pewno więcej niż SLD w niedawnych wyborach samorządowych, i na pewno tyle, że Komorowskiemu uciekłaby perspektywa wygranej w I turze. Ale o tym nikt wśród niechętnych Kaliszowi działaczy SLD nie mówi. Mówią tylko, że obrażał swego czasu Sojusz. Przepraszam, a mają kandydata, który przyniesie więcej głosów? Czy tylko chodzi im o odegranie się za parę niepotrzebnych słów? No i o jakieś własne gry? Oczywiście, i ci w SLD, i ci z "nowej lewicy" zrobią, jak uważają, jak im w duszy gra. Nie moja sprawa troskać się, czy będą mieli w Sejmie fotele, czy nie. Kłopot jest inny - Polska bez lewicy dziczeje! Na naszych oczach pękają mity o zbawiennym skutku "śmieciówek" na rynek pracy. Bo okazuje się, że ten system nie tylko trzyma 3 miliony Polaków poza nawiasem normalnego społeczeństwa, ale jest także dewastujący dla budżetu i samych firm, które teraz narzekają, że pracownicy nie identyfikują się z miejscem pracy. Pęka też mit o wielkiej roli Kościoła w formowaniu nowego pokolenia. Pęka mit o sprawności Platformy i uczciwości PiS-u. A potwierdzają się przestrogi, że system służby zdrowia wymaga reanimacji , a Polska staje się krajem kastowym, w którym dla jednych wszystkie drzwi stoją otworem, a dla innych na zawsze są zamknięte. Spraw, o które ludzie lewicy powinni się bić z Platformą i PiS-em nie brakuje. Ale oni wolą bić się między sobą. Ku radości rywali.