W polskiej tradycji wybór adwokata do takich spraw jest jak wyznanie wiary. A ponieważ nie uważam Michała Tuska za debila, jestem przekonany, że nie było przypadku w tym, że zdecydował się na wojnę z mediami, no i wybrał do tego Giertycha. Dwojakiego rodzaju refleksja w związku z tym się nasuwa. Po pierwsze, mamy oto powrót na polityczną scenę Romana Giertycha, ni to adwokata, ni to polityka. Były koalicjant Kaczyńskiego, jego minister oświaty, były szef LPR-u i Młodzieży Wszechpolskiej, wraca jako zbrojne ramię Tuska (mniemam, że syna i ojca) i PO. To dziwny powrót. Owszem, Platforma współpracowała z giertychowcami już wcześniej, choćby podczas bojów o Telewizję Publiczną, ale to zawsze była współpraca dla PO wstydliwa, tym się nie chwalono. A teraz wstydu już nie ma, otwarcie spekuluje się, że Giertych będzie w Platformie tworzył prawe skrzydło, że oto Donald Tusk pozyskał nowego sojusznika i współpracownika. Powie ktoś - co tu się dziwić, Platforma chętnie sięga po ludzi związanych wcześniej z PiS-em, między tymi partiami dochodzi i dochodziło do kadrowej wymiany. Najbardziej znane transfery z PO do PiS to śp. Grażyna Gęsicka, to Zyta Gilowska czy nieżyjący, były minister zdrowia Zbigniew Religa. W drugą stronę patrząc - do Platformy z okolic PiS-u przeskoczyli m.in. minister Radosław Sikorski, osobisty PR-owiec premiera Igor Ostachowicz, czy też szefowa kampanii prezydenckiej Jarosława Kaczyńskiego - Joanna Kluzik-Rostkowska, którą teraz szykują na wiceministra finansów. Te przepływy nie powinny nikogo oburzać - one raczej świadczą o tym, że między PiS-em a PO jest wspólna przestrzeń programowa. I PO i PiS to są przecież partie prawicowe, choć jedna w wersji hard, a druga - soft. No dobrze, tylko że Roman Giertych wychodzi poza ramy zwykłego kadrowego krążenia między PiS-em a PO. On utożsamia wszystko to, co jest dla liberała (a stamtąd wyszedł Tusk) jak najdalsze. I w sferze obyczajowej, w sferze wolności, stosunku do Kościoła, mniejszości, stosunku do Unii Europejskiej i europejskiej konstrukcji. W rządzie Kaczyńskiego Giertych mijał go z prawej strony. A wojna między nimi dwoma, o to czy Gombrowicz ma być na liście lektur szkolnych czy nie, na pewno trafi do annałów dziejów głupoty w Polsce. Giertych to ideolo. I czy ta ideologia post-endecka potrzebna jest Tuskowi? Czy warto ją wprowadzać pod dach PO? Przecież to policzek dla popierających PO liberałów. W zasadzie - zaproszenie, żeby poszli sobie precz. Ja politycznego zysku w takim manewrze nie widzę. Chyba że Tusk uznał, że potrzeba mu więcej bulterierów do gryzienia się z PiS-em. A teraz parę słów o drugim aspekcie całej sprawy. Otóż, gdy zaczynała się afera Amber Gold syn premiera chętnie udzielał wywiadów, i obszernie opowiadał o swej pracy dla OLT, dosadnie określając swoje błędy. Jakby nie patrzeć - był dla mediów dostępny i otwarty. Potem zniknął. A teraz rękami Giertycha zamierza z nimi walczyć. Nie zamierzam wnikać w to czy słusznie czy nie (choć o tabloidach mam wyrobione zdanie), to sprawa sądu. Sam zamiar walki jest tu istotny. I - w konsekwencji - zamiar postraszenia mediów, przyblokowania ich. W aferze Amber Gold mamy więc sytuację taką, że najpierw w Sejmie Platforma zablokowała powołanie komisji śledczej, blokując tym samym (w swoim mniemaniu) wszelkie dociekania polityków. A teraz straszone są media, ostrzega się je, żeby w sprawę się nie mieszały. Czy więc nie jest tak, że Tusk na głowie staje, żeby sprawę spacyfikować? Ale im bardziej się stara, tym mniejsze ma na to szanse. Kariera Marcina P. nie trwała jeden dzień. Funkcjonował on w establishmencie Wybrzeża przez kilka ładnych lat, obracał się wśród dziesiątków ludzi. I to jak! Nie płacił podatków, ale służby finansowe jakoś tym się nie interesowały, nie wiadomo skąd znalazł ciężkie miliony na rozkręcenie parabanku, też żadnej ze służb to nie zainteresowało, miał wyroki sądowe, składano w jego sprawie doniesienia do prokuratury - i nic. I tak dalej. Przez kilka lat. Bądźmy przytomni - normalny biznesmen działając na takich zasadach już po paru miesiącach byłby wyłowiony. Nawet w Polsce. Więc wniosek nasuwa się sam - że i on był wyłowiony, ale później, w wyniku jakichś zabiegów z powrotem wrzucano go do stawu. Że różne służby, czy raczej funkcjonariusze różnych służb wiedzieli o nim wiele, ale z pewnych względów musieli milczeć. Więc jeśli chodzi o Marcina P. i jego interesy można w ciemno zakładać, że trwa w tej chwili wielki wyścig funkcjonariuszy tajnych służb, ABW, CBA, CBŚ, może i policji skarbowej, by zgromadzić na jego temat jak najwięcej wiadomości. Zrekonstruować jego kontakty, partnerów, dotrzeć do świadków, do dokumentów. Ta wiedza jest dziś warta majątek. To lepszy hak niż teczki SB. Donald Tusk mógł rozkopywanie Amber Gold pozostawić komisji śledczej. Nie byłoby to dla niego miłe, ale pewnie dałby sobie jakoś z tym radę. PiS w swej przesadzie pewnie by mu w tym pomógł. Teraz będzie miał rozkopywanie afery na dziko. Różne przecieki. Dżentelmenów oferujących milczenie. Dziką lustrację. Chyba więc wybrał gorsze rozwiązanie. Robert Walenciak