Bo to nie jest tak, że jej gest oburzył pół Polski, że to początek końca PiS-u, że to złamie kampanię Dudy itd. A takie właśnie głosy dochodzą z różnych środowisk, przede wszystkim opozycyjnych. Drodzy oburzeni! Nic takiego nie będzie! Owszem, wy się oburzacie, ale wielkiej masie działaczy i zwolenników PiS ten gest się podobał, oni chętnie by go pokazywali po parę razy dziennie, bo pokazywanie fucka tym drugim, czyli wam, to jest coś co ich napędza, co polityce nadaje sens. Ten gest przecież wpisuje się w szersze zachowania. Posłankę Lichocką możemy postawić obok sędziego Macieja Nawackiego, który publicznie podarł petycję sędziów swojego sądu rejonowego w sprawie sędziego Juszczyszyna. Po co to zrobił? Łatwo na to pytanie odpowiedzieć: żeby upokorzyć tych, którzy petycję podpisali, żeby pokazać, kto jest górą. A że w sposób prymitywny? To inna sprawa. Myślę, że w gestach, i Lichockiej, i Nawackiego, i innych funkcjonariuszy partii rządzącej, bo podobnych zachowań jest więcej, dominuje prosta emocja - nie znosimy was, więc chcemy wam dokuczyć. I prosta wiara - że mamy siłę, więc możemy wszystko. To jest ten gest znany z filmu "Miś" - "nie mam pańskiego płaszcza i co pan mi zrobisz?" Tak oto, na własnej skórze, możemy zapoznać się z podstawową kategorią w nauce o państwie i prawie, i w politologii. Tą kategoria jest siła. Uczą się o tym studenci na pierwszym roku. Czym bowiem jest prawo, gdy nie stoi za nim siła, która zmusza do jego przestrzegania? Czym były orzeczenia Trybunału Konstytucyjnego, gdy Kancelaria Premiera ich nie drukowała? A jak będzie teraz, jak będą traktowane orzeczenia Izby Dyscyplinarnej Sądu Najwyższego? Jak będą egzekwowane? Podobnych pytań można zadawać wiele - one w końcu sprowadzają się do jednej, prostej konstatacji. Że nie rozstrzygnie ich spór prawniczy. Że nie jest istotą sprawy, która ze stron ma rację - tylko która ze stron ma siłę. I to ona narzuca swą wolę. Co prawda, nie do końca. Bo choć władza ma siłę, dysponuje aparatem przymusu, to przecież nie posuwa się tak daleko, jakby chciała. Hamuje ją opozycja, hamują manifestacje, opór, z którym się zderzają. Uliczne protesty, jakby to nie zabrzmiało, stały się elementem systemu politycznego. Nie jest więc tak, jak niektórzy utrzymują, że protesty opozycji są bez sensu, że te jej krzyki, że oto kończy się demokracja, a Polska oddala się do Zachodu (wiadomo, w którą stronę), są objawem jej lęków i fobii, i są mocno przesadzone. Otóż, gdyby nie ten opór, to PiS zrobiłby już zupełnie co by chciał. A tak musi się przed różnymi rzeczami powstrzymywać. Dwa przykłady podam na potwierdzenie tej tezy. Pierwszy jest z taśmy nagranej przez austriackiego biznesmena Birgfellnera - słyszymy na niej, jak Jarosław Kaczyński mówi, że sprawę dwóch wież trzeba załatwiać po cichu, bo opozycja zrobiłaby z tego wielkie halo. Druga sprawa dotyczy mediów - politycy PiS już parokrotnie mówili, że chcą uchwalić ustawę o tzw. polonizacji mediów, ale na razie tego nie robią, bo nie ma sprzyjającej atmosfery. To znaczy - byłaby awantura. A oni chcą jej uniknąć. Ale ta sytuacja, w której przyszło nam żyć, gdzie prawo, procedury, reguły zachowania są ornamentem, a liczy się naga siła, niesie w sobie całą masę zagrożeń. Pomijam prostą konstatację, że to pcha kraj na Wschód, i w kierunku tamtejszego modelu władzy - bo to banał, to każdy widzi. Niestety, taka sytuacja psuje i rządzących, i opozycję. Bo blokuje dialog, uzgadnianie stanowisk, a wzmacnia polityczną wojnę. Więc i ludzi wojny, w obu obozach. I nastroje wojenne. Te nastroje dominowały przecież podczas głosowania nad przyznaniem 2 miliardów zł dla TVP. Przypomnę, że opozycja proponowała, żeby te pieniądze przeznaczyć na onkologię. Żeby pomóc chorym pacjentom. Ratować życie. Ja rozumiem, że była to propozycje trochę demagogiczna, onkologia takich pieniędzy, nawet jakby je dostała, nie byłaby w stanie zagospodarować. Ale - tak sobie myślałem - mądry rząd, postawiony w tak kłopotliwej sytuacji, mógłby uszczknąć z tych 2 miliardów choćby 200 milionów i dać je na leczenie nowotworów, i tym sposobem pokazać swoją wrażliwość. A tu nic! Kamienne serca! Myślę, że w tej sprawie wyjaśnia wiele jeden z braci Karnowskich, który komentując to głosowanie, napisał, że gdyby nie TVP i jej programy, to PiS straciłby władzę w październikowych wyborach. I już by nie rządził. Ja domyślam się że Karnowski w ten sposób chce podbić swą cenę w ramach PiS, pokazać jak pisowscy dziennikarze są ważni i ile im się należy. Ale, z drugiej strony, podzielam jego pogląd - że propaganda TVP dała PiS-owi parę dodatkowych punktów, co pozwoliło zdobyć większość mandatów w Sejmie. Ba! Sądzę, że i w PiS-ie takie przekonanie panuje. A od tej konstatacji do głosowania droga krótka. Jak jest wojna, to armaty zamiast masła! Co tam jacyś chorzy na raka, skoro tu toczy się walka o władzę. Że my albo oni. I stąd ta radość po głosowaniu, i stąd te fucki (każdy się cieszy, tak jak osobista kultura mu podpowiada), darcie papierów i różne emocje. Jak w podbitym kraju. * A na deser proponuję dwa cytaty. "Starcie dwóch obozów wykluczające wszelkie niemal porozumienie i zakładające nawet łamanie obowiązujących standardów w życiu politycznym nie tylko wprowadza nastrój wiecznej wojny. Niszczy też zaufanie do instytucji państwa i prestiż urzędów. (...) Wojna totalna, jaką mamy na scenie politycznej, poszerzyła katalog działań polityków o chwyty dotąd niestosowane. Agresja i absurdalne spory oderwane od rzeczywistych problemów Polaków stanowią element swoistego przedstawienia, bardziej pasującego do historii z tabloidów niż poważnej polityki." Tak pisała w roku 2008 w "Rzeczpospolitej" Joanna Lichocka, komentując wojnę Tuska z Kaczyńskimi, to nieszczęście zwane PO-PiS-em. Minęło 12 lat. Można rzec - nihil novi sub sole. Tylko zgliszcz coraz więcej. No i Lichocka przeniosła się z widowni na scenę, gdzie gra to co potrafi...