Taka lista - to klęska. Świadczy o tym, że nikt znaczący nie chce angażować się w projekt Siwca i Palikota, że nie chce obok nich stać. Dlaczego? Z rozmów, które odbyłem, obraz wyłania się prosty - poważnych ludzi Siwiec nie przyciąga, zaś Palikot odstrasza. To nie jest polityk, przy którym chce się stanąć. Moi rozmówcy powtarzali zgodnie: nie ma żadnej gwarancji, że Palikot za chwilę nie wywinie jakiegoś numeru, komuś nawymyśla albo coś naopowiada, zmieni poglądy albo coś innego. To jest facet podwyższonego ryzyka. Trudno się z tą oceną nie zgodzić. Palikot w swym krótkim politycznym życiu zdążył się nawygłupiać za dziesiątki innych i nawymyślać chyba już każdemu. Po wielokroć. Czasami z wdziękiem, ale przeważnie - bez. Do tych szczypanek, które mają jakiś wdzięk, zaliczyłbym na pewno opis Donalda Tuska, którego nazwał "małym tyranem". A mówił o nim w swojej książce "Kulisy Platformy" tak: "Ilekroć myślę o Tusku, widzę przede wszystkim jedną scenę. To był bodaj maj 2010 roku. Wchodzę do sekretariatu jego gabinetu w Kancelarii Prezesa Rady Ministrów i słyszę jakieś dziwne hałasy, taki łomot. (...) Wchodzę i widzę Donalda w jednym z tych jego świetnych ciemnoniebieskich garniturów, w dobrych skórzanych butach - wyglądały na Hermenegildo Zegnę. Nogę miał opartą o piłkę nożną. Wyglądał naprawdę dobrze. Spojrzał na mnie i zachęcił: 'Wejdź, wejdź"'. Po czym mówi: 'Widzisz tę roślinę w rogu? Gdy się tu wprowadziłem, odwiedził mnie Leszek Miller. Powiedział wtedy, że dała mu ją jego żona, i prosił, żebym o nią dbał i żebym ją podlewał'. Po tych słowach z całej siły kopnął piłkę w kierunku tej rośliny. Piłka odbiła się od niej, a następnie od biurka i telewizora. Po czym poszła kolejna ścięta piłka w tę roślinę. Uderzał w coś, co należało do Millera, którym był autentycznie zafascynowany". Nie wiem, czy Tusk do dziś jest zafascynowany Millerem, za to na pewno tę fascynację przejął Palikot. Nie ma dnia, by go nie wzywał do jakichś spotkań, jednoczenia się i tak dalej. By go nie nagabywał. W tej namolności przypomina mi niedawne czasy, kiedy atakował Lecha Kaczyńskiego. Z takim samym zapałem. "Czy prezydent Lech Kaczyński nadużywa alkoholu? Czy prawdą jest, że jego pobyty w szpitalach mają związek z terapią antyalkoholową? Czy ucieczki do Juraty i czerwone wino to środki terapeutyczne stosowane przezeń w reakcji na problemy w relacjach rodzinnych z bratem i matką?" - grzmiał Palikot i wypijał "małpki", żeby pognębić prezydenta. Sam zresztą przyznawał - czynił to po to, żeby bronić PO, odwracać uwagę od kłopotów Tuska. Zresztą, atakował nie tylko PiS, bo i SLD, i Aleksandra Kwaśniewskiego. Wypominają mu to SLD-owcy do dziś. Liczyli zresztą na to, że przypominając te wypowiedzi powstrzymają Kwaśniewskiego od związków z Palikotem, ale okazało się to bezskuteczne. Choć słowa pozostały. Bo w książce "Ja, Palikot" mówił tak: "To ja podnosiłem, iż być może tak jest, że gdy ktoś zostaje w Polsce prezydentem, to zaczyna mieć problemy z alkoholem, mając na myśli również Kwaśniewskiego". "Pyta mnie pani o chorobę byłego prezydenta? Tak, jestem przekonany, że ma problemy z alkoholem!". "Dzięki mnie już żadnemu prezydentowi nie upiecze się nietrzeźwość nad grobami polskich żołnierzy, jak to miało miejsce w przypadku Kwaśniewskiego". Byłemu prezydentowi Palikot zarzucał nie tylko pijaństwo, ale i inne grzechy. O 13 grudnia 1981 roku pisał tak: "Komorowski, Niesiołowski, Czuma aresztowani. Mężydło polewany środkiem łatwopalnym, w celu zastraszenia, aresztowany z żoną. Borusewicz się ukrywa. Co w tym czasie robi Kwaśniewski? Myśli o szybkiej karierze, możliwej dzięki temu, że nie wszyscy się załapią do obozu, który wprowadził stan wojenny". Zaś o ludziach SLD mówił: "Estetyczny wymiar SLD, szczególnie działaczy powiatowych, regionalnych, zupełnie mi nie odpowiadał. Wiedziałem, że są to ludzie, którzy wzięli się ze społecznego błota...". Od obrzydzenia do uwielbienia - dziś Palikot uśmiecha się do Kwaśniewskiego swoim najpiękniejszym uśmiechem. Na co liczy? Że będzie lewicowym kandydatem na prezydenta, z poparciem swoich ludzi i SLD? Przecież to nierealne. Więc może cel ma bardziej ograniczony - chce rozwalić lewicę, a przynajmniej ją zatrzymać, żeby nie zagroziła PO? Osobiście skłaniałbym się ku tej drugiej tezie. Palikot zbudował się na opluwaniu przeciwników PO, na złośliwym nagabywaniu. Robił to z uporem natrętnej muchy, wiedząc, że zdenerwuje, że zawsze trochę błota zostawi. W ten sposób droczył się z Kaczyńskimi, handryczył z biskupami. Teraz przyszła kolej na Leszka Millera. Że niedobry, bo nie chce zaprosić go na Kongres Lewicy i nie chce układać z nim list wyborczych (jakby to było najważniejsze...). Wiele po polskiej polityce nie oczekuję, ale mam nadzieję, że Miller wytrwa w swym postanowieniu i nie da sobie wcisnąć Palikota na Kongres Lewicy. Że będzie skutecznie się przed nim oganiał. Bo Palikot to żadna lewica, to facet, który o sobie mówił: "Tak, mam gębę liberała i jestem z tego dumny". A w niedawnym głosowaniu nad ustawą przedłużającą wiek emerytalny czy w debatach nad płacą minimalną, czy kodeksie pracy, był do szpiku kości antylewicowy. Sorry, ale nie wyobrażam sobie takiego gościa w gronie związkowców czy organizacji społecznych. A przede wszystkim jest to człowiek, który generuje złe emocje. Idzie, zostawiając za sobą ludzi obrażonych i zdegustowanych. A to nie jest fundament, na którym cokolwiek da się zbudować. Robert Walenciak