Przede wszystkim mamy coraz większe kłopoty ze sprawnym zawinięciem do portu Euro 2012. Każdy naród ma w swej historii jakieś cele do spełnienie, wokół realizacji których się grupuje. To jest jak rzecz najważniejsza. Polska też miała takie cele - pierwszym była powojenna odbudowa, więc odbudowywano Warszawę i zagospodarowywano Ziemie Odzyskane. Za Gierka to było marzenie wielkiego skoku cywilizacyjnego, tak, żeby Polska stałą się dziesiąta potęgą przemysłową świata. No a teraz mamy mniej pompatyczne marzenie - dobre zorganizowanie mistrzostw Europy w piłce nożnej. Tak, żeby przyjechali do nas ludzie z Europy i zobaczyli, że jesteśmy takim samym krajem, w jakich żyją oni. Innymi słowy, banalne zorganizowanie imprezy sportowej zostało podniesione do rangi sprawdzianu: czy jesteśmy już po tej lepszej, czy jeszcze po tej gorszej stronie? Na razie jesteśmy po gorszej. W ostatnich dniach humor psuły nam takie wiadomości: nie wiadomo czy zostanie zbudowana autostrada Łódź-Warszawa, bo chińska firma COVEC, która wygrała przetarg na dwa odcinki, nie płaci podwykonawcom i chce się wycofać. Opóźnia się też budowa Stadionu Narodowego. I to o wiele miesięcy, bo schody ewakuacyjne grożą zawaleniem. Więc trzeba będzie je budować od nowa. Jeśli jesteśmy przy stadionach - ten w Gdańsku też nie będzie oddany w terminie. A ten w Poznaniu wprawdzie stoi, ale nie chce rosnąć na nim trawa. Takich wiadomości, że coś się nie udaje, jest więcej. Całymi latami nie można nie tylko zbudować, ale nawet wyznaczyć obwodnicy Warszawy. Gdy wreszcie zbudowano mały jej odcinek, to okazał się fuszerką, bo ma za mało asfaltu w asfalcie. W innych miejscach w Polsce jest nie lepiej. Albo asfalt jest za cienki, albo ukradziono podkład i zastąpiono go piaskiem, albo położoną złą papę... Te wszystkie knoty są zupełnie niezależne od tego, kto buduje. Knocą Chińczycy, ale i firmy zachodnie - wydawało się - renomowane. Wygląda to wszystko tak, jakby nad naszą piękną ziemią unosiły się jakieś fluidy, które każdego przerabiają na fuszeranta. Genius loci? No to zadmę w surmy - w moim przekonaniu to wszystko jest efektem słabości państwa. Słabości jego struktur i ludzi, którzy te struktury wypełniają. Niepojęte jest przecież, że urzędnicy i politycy zaskakiwani są przez Chińczyków, Austriaków, inne firmy. Że źle napisane są kontrakty, że ceny mamy chyba najwyższe w Europie i nie wiadomo dlaczego. Że do budowy dopuszczane są firmy, o których niewiele wiadomo, że nie ma planu B... Że te wszystkie wielkie budowy nie są na bieżąco monitorowane przez państwowe służby. Płacimy miliony na ABW, CBŚ, CBA, pracują tam tysiące ludzi, wypasionych, z gwarancją emerytury po 15 latach pracy, tylko że niewiele z tego wynika. Bo zwycięstwo ze stroną AntyKomor to wielki sukces nie jest. Mamy przecież służby nadzoru budowlanego. One już dawno powinny wyłapać, że schody na Stadionie Narodowym są źle zamontowane, albo że na budowie kolejnej autostrady odwalana jest kolejna fuszerka... Pisząc te słowa jestem jak najdalszy od przypisywania całego zła ministrowi Grabarczykowi i premierowi Tuskowi (choć inwestora z Kataru to mu pamiętam). Prawda jest bowiem taka, że przez całe minione 22 lata państwo przegrywało w starciu z prywatnym. Było naiwne i nieporadne. A klasycznym przykładem losera jest dla mnie poprzednik ministra Grabarczyka, PiS-owski minister infrastruktury Jerzy Polaczek. Minister ten miał w swej mało owocnej karierze taki epizod, że postanowił być twardy. Więc wyrzucił konsorcjum GTC z budowy autostrady z Grudziądza do Torunia. Za ten odcinek wynegocjowano w roku 2006 cenę 1,6 mld zł. Polaczek zerwał tę umowę, opowiadając, że ten odcinek wybuduje samo państwo, szybciej i taniej. "Cała autostrada A1 będzie gotowa do 2010 r., czyli dwa lata przed mistrzostwami Europy w piłce nożnej - mówił. - W przypadku odcinka A1 z Grudziądza do Torunia harmonogram jest taki: w lipcu będziemy mieć gotowy projekt autostrady, na jesieni ogłaszamy przetarg, a budowa rozpocznie się wiosną 2008 r.". Na gadaniu się skończyło. GTC skierowało sprawę do sądu. Nikt nic nie budował. Więc trzeba było negocjować od nowa, tylko że oznaczało to, iż cena budowy odcinka skoczyła z 1,6 mld zł, do 3,1 mld zł. Oto mózg. Polaczka. Ale budowa infrastruktury to tylko jeden z obrazków pokazujących, jak to państwo działa. Sprawa Nangar Khel, w której to sąd niedawno wydał wyrok, boleśnie obnażyła stan naszego wojska. Żołnierzy, którzy nie potrafili opanować emocji i strzelali do wioski, i kontrwywiadu wojskowego, tego "zbudowanego" przez Antoniego Macierewicza, którego szef nie wychylał nosa z bazy, słabo znał języki obce, więc i nie potrafił dostarczyć dowództwu jakichkolwiek użytecznych informacji. A prokuratura, która przegrywa proces za procesem? Bo akty oskarżenia pisała na podstawie "zeznań" morderców, gwałcicieli, oszustów, nawet tego nie weryfikując? I tak można wyliczać. Gdzie człowiek się dotknie, natyka się na niekompetentnych ludzi, swoją niekompetencję maskujących agresywnością, lizusostwem, cwaniactwem... Jakiś powód tego być musi. Przez 22 lata III RP narosły różne mity, tłumaczące dlaczego tak właśnie jest. Był więc PiS-owski mit o agentach i przekonanie, że wystarczy Polskę zlustrować, a popłynie tu mleko i miód. Był to jeden z głupszych mitów w historii Polski. Był też mit wolnej konkurencji i prywatyzacji. On też zdaje się już dogorywa. Był mit SLD-owski o wspaniałych fachowcach, który też się rozpłynął. I tak dalej... Pisząc te słowa nie oczekuję, że oto jacyś politycy nagle się wytężą i rzucą nam pod nogi gotową odpowiedź. Olśnią. Pokażą tego złego i dobrego. To raczej zadanie dla naukowców, dla analityków... Sprawa do głębokiego zastanowienia. 22 lata minęły - więc warto się tym zająć. Robert Walenciak