Minister Waszczykowski jest jak ta baba ze starego dowcipu, która przyszła do lekarza: - Panie doktorze, wszyscy mnie ignorują. - Następny proszę! Minister mógł przekonać się o tym w Bratysławie, podczas konferencji GlobSec poświęconej globalnemu bezpieczeństwu. Przyjechał tam i mówił to, co zawsze. A nawet jeszcze bardziej to, co zawsze. Po pierwsze więc, zabiegał o stałą obecność wojsk NATO w Polsce. O stałe bazy, NATO-wskie czołgi i tak dalej. "Oczekujemy obecności, obecności, obecności - wołał. - Obecności różnych wojsk z krajów NATO mogłaby być symbolem determinacji do obrony wschodniej flanki". Innymi słowy, zabiegał o to, by NATO (czyli przede wszystkim USA) utworzyły w Polsce swoje bazy wojskowe. Po to, żeby nas chronić. I cóż się okazało (po raz któryś)? Że NATO baz w Polsce nie przewiduje. Reprezentujący USA przedstawiciel Departamentu Obrony powiedział, że Ameryka popiera ideę wzmacniania obecności NATO w Polsce, ale bez instalowania baz. Te słowa poparła niemiecka minister obrony Ursula von den Leyen dopowiadając, że metodą na odstraszanie Rosji są "sprytne ruchy". W ten sposób, Zachód odrzucił polskie starania, dając jednoznaczny sygnał - to on decyduje, jakich środków nasz region potrzebuje, by był bezpieczny. I gdzie jest granica, której nie zamierza przekraczać. Ze względu na Rosję. Ha! Rosję! Minister Waszczykowski stawał na głowie, żeby Rosją straszyć. Jak podał brytyjski "Guardian", minister powiedział, że Rosja stanowi większe zagrożenie niż ISIS, czyli Państwo Islamskie. Dla zachodniej Europy takie słowa to przykład antyrosyjskiego zaczadzenia, jakichś gigantycznych fobii. Co prawda PAP opinie Waszczykowskiego podał bardziej oględnie, że - zdaniem polskiego ministra - Rosja stanowi dla naszego regionu zagrożenie egzystencjalne, a Państwo Islamskie - nie. I właśnie dlatego Polska domaga się baz, żeby Rosję odstraszać. Ale nie miejmy złudzeń, elity zachodnie sięgną raczej po "Guardiana" niż po depeszę Polskiej Agencji Prasowej. To nie koniec nieszczęść Waszczykowskiego. Bo oto "nóż w plecy" wbił mu Miroslav Lajcak, szef dyplomacji słowackiej, który najpierw skrytykował unijną politykę sankcji wobec Rosji, a potem rzekł: "Rosję musimy traktować jako strategicznego partnera do rozwiązania globalnych problemów, a nie jako część problemu". Bach! Tak oto wygląda jedność Grupy Wyszehradzkiej. Jeden minister woła, że Rosja to główny wróg, że dybie na nasz byt, więc trzeba ją izolować. A drugi, że trzeba zaprosić ją do stołu i razem z nią rozwiązywać światowe problemy. Zachód na to patrzy i zastanawia się, po co mu to było. Bo z jednej strony ma państwo, które chce go wciągnąć do permanentnej awantury z Rosją, a z drugiej, sąsiednie, które rzuca się tej Rosji w ramiona krytykując Brukselę za antyrosyjskie sankcje. Czy z takim towarzystwem można prowadzić politykę? Można, ale jest to coraz trudniejsze. Zwłaszcza że Europa się zmienia i jest zmęczona kolejnymi kryzysami - a to kryzysem greckim, a to napływem uchodźców, a to zamachami terrorystycznymi. Przejawy eurozniechęcenia widzimy na każdym kroku. Holendrzy, w referendum, opowiedzieli się przeciwko umowie stowarzyszeniowej z Ukrainą. Nie chcemy Ukrainy, nie chcemy kłopotów z nią związanych - taki przekaz poszedł od nich w świat. W Wielkiej Brytanii zwolennicy wyjścia z Unii agitują, strasząc napływem robotników z Europy Środkowej, i opowiadając, że żerują oni na brytyjskim systemie pomocy społecznej. Różne portale w Holandii czy Austrii pełne są opisów zachowań Polaków. W zasadzie nie ma tygodnia, byśmy nie czytali o jakimś morderstwie albo gwałcie dokonanym przez polskiego imigranta. I o tym, jak to niewygodnie mieć Polaka za sąsiada. Na tej fali renesans przeżywają opinie, że Europa Środkowa to nie Europa, i że błędem było przyjęcie tych krajów do Unii. Tę opinię w sposób dojrzały sformułował kilka lat temu Tony Judt w swym eseju "Wielkie złudzenie. Esej o Europie". Pisze on tam otwarcie, że mieszkańcy naszego regionu to "inni Europejczycy", że zostaliśmy ukształtowani przez inną historię, że bliżej jest nam do Wschodu, do Rosji, niż do Europy Zachodniej. I że Europa nie udźwignie zjednoczenia - i finansowo, bo transferuje miliardy euro, i kulturowo. Więc może znów się podzielmy... Waszczykowski w swym antyrosyjskim zacietrzewieniu potwierdza tezy, że jesteśmy inni, że nie patrzymy na świat przez pryzmat zysków i strat, tylko kierujemy się swoimi fobiami. Paradoksalnie, również wspomniany Miroslav Lajcak, szef MSZ Słowacji, do tej opinii się dokłada jako niepoprawny rusofil. I tak źle, i tak niedobrze. Nie mówiąc już o opinii, jaką mają na Zachodzie Orban, Fico czy Kaczyński... Nie wiem, czy nasz PiS, tak zapatrzony w Jarosława K., powtarzający za nim, że Europa musi się do Polski dostosować, zauważył tę europejską zmianę nastrojów. Nie wiem, czy zauważył, że w polityce zagranicznej jest nieskuteczny, że jest zbywany lekceważącym wzruszeniem ramion. Jeżeli nie zauważył, to najwyższa pora ochłonąć i zejść na ziemię.