Jest jeszcze racja drugiej strony, tej od gen. Jaruzelskiego. Ona zamyka się w oczywistym stwierdzeniu, że gdyby nie stan wojenny, mielibyśmy rosyjską interwencję. Może nie w grudniu, może w styczniu, ale by przyszła. Innego rozwiązania w tamtej Europie nie było. Bo chyba nikt przytomny nie przypuszcza, że Leonid Breżniew, przy którym Władimir Putin jest grzecznym harcerzem i wielkim europejskim demokratą, był skłonny oddać władzę Lechowi Wałęsie. Rozmaici "historycy" próbują wmawiać publiczności, że owszem, mogło być inaczej, ale to politructwo. Wszyscy ci oskarżyciele dysponują tym, co dali Rosjanie. Czyli fragmentami stenogramu jednego z posiedzeń Biura Politycznego KPZR z 10 grudnia 1981 i nie trzymającym się kupy notesem jednego z adiutantów gen. Kulikowa. Inne dokumenty Moskwa trzyma w zamknięciu. Nie znamy więc całego stenogramu z grudniowego posiedzenia Biura Politycznego KPZR, ani z posiedzeń wcześniejszych. Nie mamy żadnych dokumentów wojskowych. Z wyjątkiem jednego - są to dokumenty sztabu generalnego armii czechosłowackiej, tzw. operacji Karkonosze. Czyli plany interwencji w Polsce wojsk ZSRR, Czechosłowacji i NRD. W tym dokumencie są zaznaczone obszary Polski, które zająć miały poszczególne armie, oraz plany przygotowań do inwazji wojsk czechosłowackich, z zapisami, ile mają mieć broni, a ile wojskowych szpitali włącznie. Z zapisami, z kim mają współdziałać - i nie było tam słowa o siłach polskich. Traktowano je jako obce. Czechosłowacka armia była do interwencji przygotowana, odwołano ją w czerwcu 1982 roku. I, co ciekawe, akurat ten dokument jest przez polskich "historyków", przez polską prawicę, pomijany. Oni widzą tylko to, co im wygodne. Dlatego traktuję ich bez zaufania. A poza tym, co ważniejsze, uważam, że to nie historycy, grzebiący się w dokumentach, ale politycy lub badacze z backgroundem politologicznym powinni takie sprawy wyjaśniać. Bo trzeba je widzieć i szerzej - w tamtym kontekście świata dwóch bloków, i bardziej wąsko - gdyż warto mieć świadomość, że ważne sprawy były w Moskwie załatwiane na gębę. Że było tak jak podczas interwencji w Afganistanie - spadochroniarze rosyjscy lądowali już w Kabulu i zajmowali pałac prezydencki, a dopiero wtedy zbierało się Biuro Polityczne, by debatować. Więc gdy dziś Bronisław Komorowski mówi: "siedzieliśmy 13 grudnia, by dziś każdy miał prawo protestować", to przecież Jaruzelski, gdyby żył, mógłby odpowiadać: "zamykaliśmy 13 grudnia, by żyli ci, co dziś protestują". Taka jest logika tamtego czasu i chyba Polacy ją akceptują. Od lat przecież, mimo intensywnej pracy propagandowej rządzącej post-Solidarności, prawie połowa Polaków uważa, że stan wojenny był słuszny. Dlaczego tak uważają? Przecież nie dlatego, że podobały im się zatrzymania, godzina policyjna, pacyfikacja "Wujka" i zamknięte granice. Ale dlatego, że wiedzieli, o co wówczas toczyła się gra. Dziś, wydawałoby się, po tylu latach, wyważony pogląd na tamte czasy powinien dominować. Ale tak się nie dzieje. 13 grudnia mieliśmy wielki pochód, PiS tę datę uznał za swoją rocznicę. Wmawiając przy tym, że Polska dzisiejsza to Polska stanu wojennego. Nie mam jakichkolwiek wątpliwości, że gdyby dziś na to wszystko popatrzył Roman Dmowski, pomnik polskiej prawicy, to przeżegnałby się ze zgrozą. Jego takie pochody gorszyły, podobnie jak różnego rodzaju egzaltacje. "Wielu ludzi nie umie o polityce myśleć spokojnie i logicznie, reagują na nią przede wszystkim uczuciowo" - pisał. Odnoszę zresztą wrażenie, że na dzisiejszej prawicy, także wśród tzw. narodowców, mało kto Dmowskiego czytał, a tych co zrozumieli, to w ogóle jest garstka. Widać to zresztą na przykładzie stanu wojennego, który z punktu widzenia endeka był jak najbardziej słuszny. I jest oczywiste, że Dmowski by go poparł. Jeżeli ktoś z tych dzisiejszych narodowców w to wątpi, proponuję mu, by Dmowskiego poczytał. Na przykład, żeby zerknął do dzieła "Polityka polska i odbudowanie państwa". W moim wydaniu, z roku 1989, na str. 94, jest taka refleksja: "Iluż to ludzi w trzech pokoleniach słuchało z rozrzewnieniem patriotycznych słów pieśni: Powstań Polsko, skrusz kajdany - Dziś twój triumf albo skon.... Co do mnie, to te słowa obrażają moje najgłębsze uczucia, mój zmysł moralny. Człowiek, który w tym wypadku myśli to, co śpiewa, jest przestępcą. Sama myśl o tym, że Polska może skonać, jest zbrodnią. Wolno każdemu, może być obowiązkiem, zaryzykować wszystko, co jest jego osobistą własnością, oddać majątek, przynieść w życie w ofierze. Ale bytu Polski ryzykować, jej przyszłości przegrywać nie wolno ani jednostce, ani organizacji jakiejkolwiek, ani nawet całemu pokoleniu. Bo Polska nie jest własnością tego czy innego Polaka, tego czy innego obozu ani nawet jednego pokolenia. Należy ona do całego łańcucha pokoleń, wszystkich tych, które były i które będą. Człowiek, który ryzykuje byt narodu, jest jak gracz, który siada do zielonego stołu z cudzymi pieniędzmi". Nie mam wątpliwości, że gen. Jaruzelski te słowa znał i dobrze pamiętał. Był przecież uczniem gimnazjum księży Marianów, na warszawskich Bielanach, które w tamtym czasie było twierdzą endeków. Myślenie w kategoriach narodu, sztafety pokoleń, obowiązku wobec ojczyzny, geopolityki, to przecież było głęboko weń wkodowane. Nieprzypadkowo w przekazywanych mu do zaadiustowania stenogramach poprawiał słowo partia i naród. Tak żeby partia było z małej litery, a naród z dużej. Te drobne sprawy były wskazówką, tłumaczącą jego wybory.