Wszystko wskazuje na to, że wojna będzie trwała długo. To widać - przed zakończeniem bitwy o Donbas żadna ze stron nie ma ochoty na negocjacje. Władimir Putin znów się pręży, znów grozi, ma ochotę nie tylko zabrać Ukrainie Donbas i część nadmorską, ale rzucić ją na kolana, zniszczyć. Bo zamiast iść razem z Rosją, przyjaźnie, wybrała własną drogę. To jest zarzut. Oto imperializm i to z nutą mściwości i zacietrzewienia. Zełenski także w rozmowy pokojowe, w obecnej sytuacji, nie wierzy. Bo co ma negocjować? Swoją kapitulację? Więc też czeka na wyklarowanie się spraw, by wiedzieć, co może leżeć na stole negocjacyjnym. Ale, to też już wiemy, te negocjacje, to nie będzie prosty format 1 plus 1. Tam będzie też Ameryka. Oto konsekwencja rosyjskiej napaści - Stany Zjednoczone angażują się w sprawy ukraińskie i to mocniej niż w najczarniejszych snach przypuszczano na Kremlu. Angażują się - bo o to zabiega walcząca o życie Ukraina. No i angażują się, bo mają wielką okazję załatwienia sprawy Rosji na wiele lat. Powiedział to amerykański sekretarz obrony - że celem wojny jest tak mocne osłabienie Moskwy, żeby już nie była w stanie zaszkodzić swoim sąsiadom. W ten sposób wyłożył kawę na ławę, wskazał jeszcze jeden cel - wykrwawienie Rosji. Czyli wojna długa, wyczerpująca, wysysająca siły armii i gospodarki i społeczeństwa. To ma być wykrwawienie nie tylko militarne, ale i ekonomiczne. Stąd też kolejne sankcje i działania, które zmierzają, by Zachód zaczął funkcjonować bez Rosji. W minimalnym stopniu korzystając z jej surowców, odcinając ją od współpracy, technologii itd. To zresztą jest dla Moskwy najgroźniejsze. Spycha ją, w dłuższej perspektywie, do roli państwa zacofanego. Dlatego też, gdy zaczną się prawdziwe negocjacje, na stole leżeć będą nie tylko sprawy Ukrainy, jej granic, ale i sprawy zniesienia sankcji. Zachód je nałożył i Zachód je może zdjąć - w ten więc sposób Ameryka zaanonsowała się przy negocjacyjnym stole. Co na to Rosja? Wydawałoby się, że w tej sytuacji jedyną jej ucieczką jest szybki reset, szybki pokój. Ale nic z tych rzeczy. Rosja licytuje w górę. Rosja grozi. Bombą atomową, rakietami... Daleki jestem od lekceważenia tych gróźb, ale nie sposób nie zauważyć, że brzmią one coraz bardziej monotonnie i pozwalają przypuszczać, że Moskwa nie ma innych argumentów. To pokazuje też, że Putin i jego otoczenie wciąż nie rozumieją i chyba już tego nigdy nie pojmą, że armia, owszem, jest ważna dla potęgi państwa, ale ważniejsza jest jego gospodarka, stan społeczeństwa itd. Tymczasem mamy exodus rosyjskiej klasy średniej, fachowców nie tylko od IT, ludzi najbardziej prężnych. Od początku wojny wyjechało już z Rosji 200-300 tys. młodych, wykształconych ludzi. I większość z nich pewnie już nie wróci. W sumie - nie ma co się dziwić. Pisałem o tym parokrotnie, więc tylko dodam dwa zdania. Największym problemem Rosji w wieku XXI są jej tzw. elity. Ich egoizm i krótkowzroczność. Gdy Putin przejmował władzę, Rosja tworzyła około 4 proc. światowego PKB. Teraz tworzy tylko 2 proc. a jej gospodarka jest 8 razy mniejsza od chińskiej. Tak oto rosyjska kleptokracja, ta cała gromada siłowików, skorumpowanych, pysznych, fanów jachtingu, prowadziła swój kraj gdzieś na manowce. Jest to swoisty fenomen, że największy na świecie kraj, pełen bogactw naturalnych, z ludźmi wykształconymi, z bazą naukową, gdzieś błąka się, gdzieś jego możliwości rozwoju są tłumione. Wojna ten proces uczyniła jeszcze bardziej widocznym i jeszcze bardziej dla Rosji bolesnym. Z tego punktu widzenia nie Zachód i nie Ukraina są nieszczęściem Rosji, ale lokator Kremla i jego ekipa.