Rzeczywistość jest taka, że jest w Polsce fala epidemii, że liczba zachorowań przekroczyła 25 tys. osób dziennie. I jest to liczba oficjalna, najniższa z możliwych, bo ile osób choruje gdzieś w odosobnieniu, tego nie wiemy. Rzeczywistością jest też rekordowa liczba śmierci, w tej smutnej statystyce jesteśmy w czołówce europejskiej. COVID-19 nie jest więc taką mocniejszą grypą, nie jest wymysłem panikarzy, albo firm farmaceutycznych, jest realnym zagrożeniem. Kto nie wierzy, niech zerknie na dane, dotyczące liczby zgonów. Oficjalnie, w ubiegłym roku zmarło na covid 36 tys. Polaków, a ogólnie - ponad 70 tys. więcej niż rok wcześniej. Więc, jak każde poważne zagrożenie, proponuję potraktować je poważnie. Bo myślę, że główny kłopot jaki mamy w związku z epidemią wynika z tego, że nie jest ona poważnie traktowana - zarówno przez znaczną część obywateli, jak i przez władze. Zacznijmy od władz, bo wypominanie błędów rządzącym wszystkim nam najłatwiej przychodzi. Tu rzeczy są oczywiste. Władza w sprawie COVID-19 od początku zachowywała się tak, jakby nie wierzyła w tę pandemię, lub uważała, ze za chwilę minie. Co innego rządzący mówili, co innego robili. Mogliśmy więc zobaczyć Jarosława Kaczyńskiego na zaprzysiężeniu rządu bez maseczki. Mogliśmy zobaczyć ministrów na imprezie u księdza Rydzyka, bez maseczek, bez dystansu. Byliśmy świadkami kanciarstw wicepremier Emilewicz, gdy wysłała swoich synów na obóz narciarski, udając, że są zawodnikami. Czy też wyjazdów prezydenta Dudy na narty. ZOBACZ: Emilewicz: Popełniłam błąd i bardzo za to przepraszam. Politykom wolno mniej Rządowa ekipa, jej zachowanie, było jednym wielkim sygnałem - COVID-19 to lipa! W ten klimat wpisał się premier Morawiecki. To on latem wołał, że pokonaliśmy pandemię! Potem, gdy okazało się, że zwycięstwa nie ma, był już tylko chaos. Rząd to poluzowywał, to zacieśniał. Cisnął słabych, ulegał silnym - bo zamknął (teraz też!) kina i teatry, ale kościoły już nie. Grał też pod publiczkę - gdy Wielka Brytania ogłosiła lockdown rząd wysyłał samoloty, by przywiozły rodaków na święta do kraju. Tę całą operację obserwowałem z wielkim zdumieniem - otóż epidemiolodzy już wówczas mówili o mutacji brytyjskiej, i że jest ona dużo groźniejsza. Tymczasem przylatywały z Wielkiej Brytanii samoloty, wypełnione do ostatniego miejsca, po czym pasażerowie, po wylądowaniu, rozjeżdżali się po Polsce. Dziś 80 proc. zakażeń to mutacja brytyjska... A mogliśmy ją wtedy zatrzymać, a przynajmniej znacząco ograniczyć. Wystarczyło wszystkich, którzy przylecieli, poddać testom. Wszyscy byli na miejscu, na lotnisku, można to było przeprowadzić. Ale tego nie zrobiono, bo już do wizerunku władzy, która pomaga wrócić rodakom zza granicy nie było to potrzebne... Rząd wykorzystywał też stan pandemii do swoich gier. Gdy policja rozpędzała strajki kobiet, to przecież oficjalnie dlatego, żeby ludzie się nie gromadzili, bo się zarażają. Więc policjanci zamykali kobiety w kotłach, i bili. Gdy niedawno przyszło im stanąć naprzeciw kibiców Legii Warszawa, byli już uprzejmi i nieagresywni. Proszę, jaka odmiana! No i tak doszliśmy do właśnie ogłoszonego lockdownu. Oczywiście, gdy słyszy się jego zasady, to aż prosi się zapytać, dlaczego do szkoły nie można posyłać dzieci, ale do przedszkola już tak? Albo, dlaczego muzea mają być zamknięte, a świątynie już nie? Dlaczego lekarze, już zaszczepieni, działają tylko w formie teleporady, a paniom w Biedronce na kasie każdy chucha, ile chce? I tak dalej... Ja rozumiem powody lockdownu - chodzi o zwolnienie tempa rozprzestrzeniania się epidemii, bo za chwilę zapchają nam się szpitale, zabraknie łóżek, a lekarze będą musieli decydować, kogo podłączyć pod respirator, a kogo nie. Ale dobrze byłoby, żeby władza o tym wszystkim na poważnie z obywatelami rozmawiała. A tymczasem ona albo udaje, że nic się nie dzieje, albo wali jakąś propagandą. Raz straszy, raz pobłaża. Więc nie ma co się dziwić, że ludzie w mało co wierzą, że się wściekają, i ogólnie nie za bardzo chcą się słuchać. Ok, niewiele z takim stanem ducha da się zrobić. Ale przecież my również, w obliczu pandemii, zachowujemy się bardziej jak rozbrykani licealiści, niż poważni obywatele. Już pomijam imprezy na Krupówkach... Proszę spojrzeć na ulice - ile osób chodzi bez maseczki, albo ma ją założoną byle jak? Poza tym - testy. Testujmy się! No i szczepienia... Właśnie wyczytałem, że w Krakowie ludzie nie chcą się szczepić, bo to AstraZeneca, a to podobno niebezpieczna szczepionka. Więc przypominam, że właśnie ową AstraZenecą szczepią się Brytyjczycy. Najszybciej w Europie. I się nie boją. Podobnie jest w Izraelu, liderze światowych szczepień. Tłumiąc więc złość, że kolejny rok w plecy, że dzieciaki chodzą po ścianach, że propaganda traktuje nas jak głupków, proponuję trochę powagi. To ułatwi nam życie. Naprawdę, nie musimy we wszystkim upodabniać się do tej władzy.