Zwłaszcza, że wcale nie jestem przekonany, że następne wybory to będzie bój Kaczyński-Tusk, sądzę, że tu nowe siły idą. A konkretnie - nowe pokolenie. I ono może zamieszać. Na życie społeczne można patrzeć rozmaicie: jak na walkę idei, walkę klas, różnych grup, a do tego wszystkiego dodałbym jeszcze element wymiany pokoleń. Po prostu, przychodzą nowe generacje, które nie rozumieją sporów i wojen toczonych przez ojców i dziadów, za to bardzo dokładnie czują, że stoją na końcu kolejki. I ten stan ich nie zadowala. Sam pamiętam czasy szkoły podstawowej, a potem średniej, kiedy organizowano nam spotkania z tzw. ciekawymi ludźmi albo weteranami. Oni coś tam mówili, ale ich argumenty odbijały się, jak grochem o ścianę. Dziś, z perspektywy lat, jestem skłonny uszanować ich sposób myślenia, ale wtedy to była dla mnie mowa-trawa. A o co im chodziło? O to, że Polska uzyskała ziemie zachodnie, że opiera się o Odrę i Nysę Łużycką, że nie ma bezrobocia, że każdy może się uczyć, że miliony biedaków doznały awansu społecznego. Czyli mówili o tym wszystkim, co legitymizowało Polskę Ludową, a w ich oczach było historycznym osiągnięciem. Dla ludzi urodzonych przed wojną, dla biedaków, tych ze wsi i z miast, to były ważne argumenty. One w wielkim stopniu decydowały o ich życiowych wyborach. Ale dla mojego pokolenia to były opowieści prehistoryczne. Bo to pokolenie pytało, dlaczego sklepy są ogołocone, dlaczego gospodarka produkuje mało i źle, dlaczego nie można o tym głośno mówić, po co jest cenzura i SB i dlaczego ciągle ma rządzić PZPR, w przyjaźni ze Związkiem Radzieckim? Rok 1980 już oficjalnie stawiał te pytania. A rok 1989 przyniósł zmianę władzy, i zmianę generacji. No i nowych weteranów. Miejsce dawnych partyzantów AL zajęli konspiratorzy z "Solidarności" - oni walczyli z reżimem, o wolność, o niepodległość. No i o to, żeby Polska była taka, jaki jest Zachód. W takim kraju właśnie żyjemy, w którym legenda "Solidarności", zwłaszcza tej konspiracyjnej, jest obowiązującą wykładnią. Ona ma swoje dwie mutacje, które mniej więcej pokrywają się z podziałem na Platformę i PiS. I jedni i drudzy sławią czas konspiracji, ale potem świat widzą odmiennie. Dla tych pierwszych, lata po roku 1989 to czas niewiarygodnych sukcesów, pionierskich reform, planu Balcerowicza, przez który Polacy przeszli z zaciśniętymi zębami, ale zwycięsko. A potem weszli do NATO, do Unii Europejskiej i ziścił się sen. Dla PiS-owców z kolei lata po roku 1989 to była najpierw zdrada Okrągłego Stołu, potem Lech Wałęsa, a potem upadek rządu Jana Olszewskiego, który chciał odebrać kraj agentom, zaś zwieńczeniem zdrady był Smoleńsk. Więc Polska niby jest wolna, ale nie jest. I rządzą nami obcy, i grabią narodowy majątek. Innymi słowy - jedni są zadowoleni, drudzy niezadowoleni, ale przecież korzeń mają wspólny. Podobne myślenie o PRL-u, "Solidarności", Rosji, sojuszach... Choć ich wojna napędza życie publiczne. To jest zresztą warte zauważenia - II Rzeczpospolitą nakręcał spór piłsudczyków i endeków. Oni później, w ciągu 20 lat pozmieniali się zupełnie, ale dawne krzywdy były zawsze pamiętane. W Polsce Ludowej PZPR dzielił konflikt między "krajowcami", a tymi co przyszli ze wschodu w wojskowych szynelach. Zaczął się w 1944, 45, a skończył wraz z Gierkiem... No i teraz mamy pęknięty obóz solidarnościowy. I również owo pęknięcie ma długie lata. Dla jednych wszystko zaczęło się jeszcze w latach 70., kiedy opozycja dzieliła się na KOR i ROPCiO, inni wskazują na 4 czerwca 1992... I tak trwa. A jeżeli ktoś miałby inne zdanie, to warto, by zerknął na zdjęcia z tamtych lat. Kiedy z jednej strony mieliśmy Olszewskiego i Kaczyńskiego, a z drugiej Wałęsę, Pawlaka, Tuska... No i dziennikarzy, którzy o tym opowiadali - Tomasza Lisa, Monikę Olejnik i Piotra Semkę. To pokazuje, że w polskiej polityce (a i w mediach) kluczowe miejsca zajmują osoby, które weszły na pokład dwadzieścia parę lat temu. I wciągnęły trap za sobą, i mają się dobrze. Więc też nieuchronnie przychodzi czas kolejnej generacji, dla której opowieści, że mamy kraj bez cenzury, że po Europie można jeździć na dowód osobisty, mijając niezauważalnie granice, że jest wolność i tak dalej, albo że są agenci, nie budzą wielkich emocji. Brzmią tak mniej więcej jak dla mnie opowieści o polskim Wrocławiu i Szczecinie. Słuszne, ale nudne. Bo inne sprawy są ważniejsze. Co innego boli. Myślę, że ta generacja dała o sobie znać bojem o ACTA, słychać jej głos w sprawie śmieciówek, ale też jest wciąż mało zorganizowana, mało chyba też świadoma swojej odmienności. Ona wie czego nie chce, ale jeszcze nie wie, czego chce... Czy w ciągu dwóch-trzech lat to się zmieni? Ja - choćby z racji wieku - tego zmieniać nie będę. Mogę tylko skonstatować - coś zaczyna się dziać. Co właśnie czynię. Robert Walenciak