Sztaby też zgadują, co chwyci. Duda tydzień temu atakował osoby LGBT, mówiąc że są ideologią, i to bolszewicką... Myślał, że to wunderwaffe, dostał po nosie i potem z tego wycofał się rakiem. Cnotę stracił, rubelka nie zarobił, więcej kampania anty-LGBT przyniosła mu więcej szkód niż pożytku. Teraz z kolei rozpoczął frontalny już atak na Trzaskowskiego. I wołał w Krakowie, że rządy Platformy i PSL były gorsze niż koronawirus. Szybko mu więc przypomniano, żeby lepiej nie porównywał swoich przeciwników do insektów, bo to styl faszystowskiej propagandy. Ech, nie spodziewam się, by Duda za takie słowa kogokolwiek przepraszał, ale raczej już takich rzeczy powtarzać nie będzie. Bo duszy wojownika to on nie ma. Za chwilę będzie chciał grać amerykańską kartą - bo leci do Trumpa. To będzie ciekawa wizyta, bo obaj są w kampanii wyborczej. Duda - na finiszu, Trump na początku. Obaj potrzebują wsparcia, więc będą się wspierać, choć raczej na zasadzie - niósł ślepy kulawego. Dlaczego tak? Donald Trump ma najniższe notowania od czasu, kiedy zasiadł w Białym Domu, więc stawianie na niego, jak postanowił PiS (i Duda) to już nawet nie ryzyko, to się ociera o hazard. Poza tym cóż oznacza - stawianie na Trumpa? Ponieważ jest w kampanii, już wiele nie może. To znaczy może obiecać wszystko, tu nie ma żadnych granic, bo wie, że nikt z tych słów nie będzie go rozliczał. Gdy przegra 3 listopada - obietnice znajdą się w koszu. Gdy wygra - ogłosi nowe otwarcie. Innymi słowy, jego walutą są dziś obietnice, uśmiech i poklepywanie po marynarce. Ale dla Andrzeja Dudy to wystarczy. On działa w jeszcze krótszej perspektywie, bo do 12 lipca. A czym zamierza się zrewanżować? Polska jest za mała, żeby zwrócić uwagę amerykańskich mediów. Ale jeżeli Trump ogłosi, że Ameryka zarobi miliardy... Że oto znalazł bogatego kupca na amerykańskie towary - sprzęt wojskowy, elektrownię atomową, rzeczy duże i drogie. Bo wtedy można wołać - przynoszę zamówienia, rozkręcam gospodarkę! Złapałem frajera, który płaci! Ja wiem, że to mało dla nas miłe, gdy w tej roli obsadzony zostanie prezydent Rzeczpospolitej, i że to pieniędzmi naszymi i naszych dzieci będzie to płacone, ale taka już jest polityka... A może da się te kontrakty później odkręcić albo je poprawić? I jakoś przeżyjemy te parę dni, kiedy obaj będą się prężyć do swoich mediów i opowiadać jacy to są wspaniali. Piszę te słowa i łapię się za głowę. Przez dwadzieścia parę lat słuchaliśmy wciąż, że trzeba oszczędzać, że Polska jest biednym krajem, że na niewiele nas stać, a każdy kolejny rząd oglądał każdą wydawaną złotówkę po pięć razy. A teraz - mamy szaleństwo. Amerykańskie kontrakty, przekop Mierzei Wiślanej, CPK... Mieliśmy w rządzie sknerów, teraz mamy szejków, którzy kupują, gdy coś im się spodoba. Skąd ta zmiana? Wiadomo, Polska jest dużo bogatsza niż 10 lat temu. Ale jest jeszcze jedna rzecz, która powoduje, że politykom łatwo się wydaje pieniądze na różne wielkie przedsięwzięcia. Otóż zmienił się paradygmat polityki i całego życia publicznego. Jeżeli 10-15 lat temu polityk musiał być osobą oszczędną, skromną, bo inaczej społeczeństwo źle by na niego reagowało, to teraz wręcz przeciwnie - musi olśnić. Kiedyś niewyobrażalny był zakup samolotów dla VIP-ów, co zresztą fatalnie się skończyło. Dziś mamy tych samolotów komplet, a do społeczeństwa trafia argument, że władza musi kosztować. Poza tym, jeżeli kilka lat temu rządzący wierzyli, że trzeba dane sprawy ludziom tłumaczyć, to dziś nikt się czymś takim nie zajmuje. Dziś władza gra na emocjach. Więc najchętniej straszy - uchodźcami, gender, LGBT, zepsutymi elitami, Żydami, Niemcami, a teraz - Trzaskowskim. A jeżeli to wszystko oparte jest na emocjach i najprostszych odruchach - to prowadzi wprost do takiego prowadzenia polityki, by te emocje rozpętać. Bo ten, kto zrobi to lepiej - ten wygra. Tym tłumaczę kampanię urzędującego prezydenta. Otwórzmy telewizor - Andrzej Duda jest wszędzie, jako ten, który pomaga, organizuje, dowodzi, przemawia... Jak nie być wdzięcznym! Choć przecież nie trzeba wielkiej wiedzy o Polsce, by rozumieć, że to wszystko teatr, bo rządzi premier i rząd, a kieruje nimi wszystkimi, i to krótką smyczą, Jarosław Kaczyński. Po drugie, Andrzej Duda tryska nam skłonnościami do oskarżeń, do straszenia, do pokazywanie "złego". To nie tylko efekt tego, że i on, i jego ludzie mają kłopoty z bardziej skomplikowanymi opowieściami. Raczej chodzi o to, że oni chcą uderzyć w przeciwników, chcą zepchnąć ich do narożnika, poddać osądowi tłumu. Odczłowieczyć. Jestem raczej pewien, że pohukując w takiej nagonce, Andrzej Duda nawet nie zdaje sobie sprawy, że od opowieści, że Tutsi to karaluchy, zaczęła się agresja Hutu. Jemu przecież chodzi o coś innego, by zdobyć przewagę, by zdobyć dominację. Andrzej Duda gra w tym teatrze, wygłasza swoje tyrady, i wie, że musi wygrać, bo tak skonstruowany jest system władzy PiS, że dla nich porażka to koniec świata. A przynajmniej - początek końca. Odkładam na bok przypadki, że dla jakiejś grupy ludzi PiS-u oddanie władzy oznaczałoby spotkanie, bynajmniej nie towarzyskie, z prokuratorem. Chodzi mi raczej o sprawy bardziej przyziemne - te wszystkie posady, w ministerstwach, spółkach skarbu państwa, agencjach, które dają i zarobić, i coś więcej... Ludzie PiS-u już się przyzwyczaili, że są elitą, że im się należy, więc widmo porażki jest da nich czymś strasznym. Dlatego są gotowi zrobić wszystko, by tej porażki nie było. Tak myślą, i tak patrzą na kampanię, dla nich to teatr, namawianie ludzi. Bo najważniejsze jest, żeby było jak było. Tak mniej więcej wygląda ta gra.