Że owszem, może zdobyć poparcie w jakiejś grupie ludzi, ale w pozostałej części społeczeństwa budzi już tylko niechęć i ci ludzie nigdy go nie poprą. To jest zresztą przypadek Jarosława Kaczyńskiego, który ma potężny elektorat negatywny i nie ma szans, by tych ludzi do siebie przekonać. Więc im bardziej krzyczy, gromi, obraża - tym bardziej się pogrąża. Oddala od władzy, o której marzy. Palikot, który z Kaczyńskim ściga się o miano polityka o największym poziomie nieufności, nie ma lepiej. Właśnie wezwał polskie kobiety do tego, by zrzuciły kajdany, bo są niewolnicami. I co? Zabija go szydera - piszą mu ludzie, żeby najpierw sobie przypomniał, jak postąpił z pierwszą żoną, z którą się rozwiódł, a potem niech się bierze za poprawianie życia innych pań. Poza tym, opinia, że trzeba być chamem, by się przebić, obraża polskie społeczeństwo. Bo cóż to znaczy, że tylko 4 proc. ludzi jest w stanie coś mądrzejszego pojąć, a reszta, 96 proc., to motłoch, czerń, ciemny lud? Te niekonsekwencje szybko wyłapał nowy szef PSL Janusz Piechociński i korzystając z okazji wezwał Palikota, by przestał być chamem. I tak wywiązała się dyskusja o tym, kto udaje, że jest brutalem, a kto nim być musi. Taka dyskusja ma sens. Dziś Polskie życie publiczne podzielone jest na kaczystów i lemingów - oni wzajemnie się opluwają, wzywają do wybijania (to pan Braun), i wyzywają od kurew (to pan Czabański). To jest nie tylko buraczane i niebezpieczne, ale również dewastujące publiczną debatę. Jeżeli politycy i dziennikarze zamiast ścigać się na znajomość polityki gazowej albo układów w Unii Europejskiej, albo pomysłów na zwiększenie sieci dostępnych przedszkoli, obrzucają się błotem, to przecież cierpi na tym zainteresowany porządną informacją widz i czytelnik, to cieszy tylko pieniaczy (i Donalda Tuska). Dlatego dobrze przyjąłem apel Piechocińskiego, zwłaszcza że obserwuję go od lat i nie przypominam sobie, by kiedykolwiek wyraził się w sposób obelżywy. Z drugiej strony, żeby lepiej zrozumieć Palikota, przeczytałem z uwagą jego ostatni wywiad, w którym się prezentował i opowiadał, że weekendami czyta greckich filozofów i wiersze Leśmiana. Sorry, ale rozbawił mnie tymi zwierzeniami do łez. To jest przecież kiczowaty obrazek pod tytułem, jak egzaltowana panienka z prowincji wyobraża sobie życie klas wyższych. Przerabiają to licealiści - świątynia dumania, potok w półdzikim ogrodzie, bukoliki i tak dalej. Palikot takimi opowieściami buduje taki swój obraz, że oto osoba wysublimowana i pełna erudycji musi - dla ratowania wyższych wartości - opuścić swoją Arkadię i zanurzyć się paskudnej, pełnej brutalnych określeń wojnie. Innymi słowy, on jest delikatny na co dzień, jak płatek róży, ale musi udawać chama w imię wyższych celów, żeby powstrzymać Kaczyńskiego. Hm, myślę jednak, że jest dokładnie odwrotnie. Że wprawdzie dziś Palikot opowiada, że udaje chama, żeby skutecznie walczyć z PiS-em, ale gdyby Kaczyńskiego nie było, to mówiłby, że udaje chama, żeby walczyć z Rydzykiem, z Episkopatem, z Piechocińskim i innymi jego aktualnymi wrogami, bo przecież nie z Platformą, którą w najważniejszych momentach wspiera. Mówiąc wprost: mam podejrzenia, że z Palikotem jest raczej tak, że obcesowość i brak kindersztuby to jego naturalna postać, że nic tu nie udaje, taki ma temperament, a ten Leśmian czy przyjaźnie z pisarzami i aktorami to poza, którą ku własnej próżności przybiera. Co tu gadać, jeśli chodzi o polskich nuworyszy nie jest jakimś wyjątkiem - oni jeden przez drugiego klepią te same banały - o Toskanii, o Barcelonie (to Hajdarowicz), o miłości do sztuki (Kulczyk) i tak dalej. Zapatrzeni są w siebie. Ha! Nie mam pojęcia, kto ich tak ukształtował, ulepił, że tak chcą się prezentować. Ich sprawa. Aczkolwiek może jest już pora, by mówić im, że duże pieniądze można sprzedać znacznie bardziej elegancko i pożytecznie - że wymienię trzy nazwiska, które naprędce przychodzą mi do głowy: Hipolit Cegielski, Hipolit Wawelberg, Julian Godlewski... O Cegielskim pisać nie trzeba. Wawelberg jest ciekawą postacią - wybitny finansista, budował domy dla robotników i zubożałej inteligencji. One przetrwały - w Warszawie, na Woli, przy ulicy Ludwiki (ta nazwa to na cześć jego żony) stoi wielka kamienica, niczym pomnik, którą ten mądry człowiek wystawił. Warto ją obejrzeć, warto też odwiedzić jego grób na Cmentarzu Żydowskim w Warszawie i pochylić się z szacunkiem. Godlewski to z kolei powstaniec warszawski, potem zasiadał w zarządzie Thyssena. Jego z kolei pamiętają na Wawelu, dla którego kupował cenne eksponaty. No i pamiętają go nasi himalaiści, których wspomagał w wyprawach. Ale są to ludzie, którzy chcieli dawać innym, a nie tylko brać. Nie żądali słów podziwu, nie obrażali. Nie, absolutnie nie mam zamiaru pisać, że wtedy czasy były wspaniałe, a dziś zdziczałe (bo tak nie jest), ani że wtedy ludzie byli lepsi, a dziś są zepsuci. W każdej epoce są tacy i siacy. Chcę tylko powiedzieć, że przetrwali w naszej pamięci, bo stworzyli rzeczy wartościowe i szlachetne. Łączyli a nie dzielili. I nie opowiadali, że muszą być chamami, bo inaczej się nie da.