Bon moty znamy, one zapisane są złotymi zgłoskami w wikicytatach. Wicepremier Bieńkowska z wdziękiem blondynki właśnie nam wytłumaczyła, że tam,gdzie są bramki, tam są korki. Jestem jej za te wskazówki głęboko wdzięczny. Już rozumiem, że mamy zły klimat, i że zamarza, wiem, że polskimi autostradami jedzie się szybko, tylko żeby na nie się dostać, trzeba poczekać godzinę albo i dwie... Wiele już wiem, tylko nie wiem, po co mi rząd, który z takimi banalnymi w gruncie rzeczy sprawami nie potrafi sobie poradzić. To, że bramki na autostradach generują korki, wie każdy, kto choć trochę jeździł po Europie lub interesował się tymi sprawami. Wiadomo, że to fatalny system, że wygodniejsze są winiety. Próbował je zresztą swego czasu, ponad 10 lat temu, wprowadzić, dziś już niemal zapomniany, wicepremier i minister infrastruktury Marek Pol. Nie wyszło. Donald Tusk, wtedy poseł, wołał w Sejmie oburzony, że winiety są formą niejawnego, ukrytego podatku. I bardzo za to Pola krytykował. No więc proponuję przejechać się autostradą z Warszawy do Poznania i kawałek dalej. Opłata za auto wyniesie około 50 zł. Tyle samo, co tygodniowa winieta w Austrii. No dobrze, spójrzmy na sprawę jak na problem do rozwiązania, polegający na tym, jak zastąpić bramki winietami (lub czymś podobnym). Wicepremier Bieńkowska zapowiedziała, że jej resort już nad tym pracuje. I że problem zostanie rozwiązany w roku 2018. No, może w 2016. Czy można mieć zaufanie do rządu, który nad taką wydawałoby się prostą sprawą zamierza deliberować co najmniej dwa lata? I który jest najwyraźniej zaskoczony tym, że taki problem się pojawił, tak jakby drogami zaczął zajmować się od paru miesięcy... Państwo jest tylko teoretycznie? Bon mot ministra Sienkiewicza świeci pełnym blaskiem. Kolorytu dodaje mu kolejny pomysł Platformy, taki już dotyczący zbliżających się wyborów samorządowych: że ludzie PO mają pracować nad programem. Tak ustalono na spotkaniu z Donaldem Tuskiem. Czytam to i przecieram oczy ze zdumienia - Platforma od siedmiu lat rządzi w tym kraju, ma władzę, jakiej nie miał nikt wcześniej, i teraz, trzy miesiące przed wyborami, oni debatują, że trzeba napisać jakiś program? To co oni przez ten czas robili? Znam, znam odpowiedź - spożywali "owoce zwycięstwa"... Ale to oni - a nie my. Jeżeli tak wygląda partia rządząca tym krajem od siedmiu lat - półprzytomna, plotąca trzy po trzy - nie dziwmy się, że jest ona krytykowana nawet przez tych, którzy jeszcze parę miesięcy temu mówili o niej w miarę dobrze. Paweł Śpiewak, były poseł PO, mówi, że porażka tej partii by się przydała. Jerzy Hausner, członek Rady Polityki Pieniężnej, też nie pozostawia złudzeń - jego zdaniem PO i jej rząd zajmują się przede wszystkim PR-em, utrzymaniem władzy, a nie rozwiązywaniem jakichkolwiek problemów, przed którymi stoi Polska. Mówi też, że w PO dominuje strach - że przyjdzie PiS i zacznie ciągać ich po sądach. Więc za jedyny wyborczy argument platformersi mają szantaż - jeśli nie my, to IV RP, z aresztami wydobywczymi, z atakiem na demokrację itd. Innymi słowy, proponują wyborcom deal: drodzy wybory, musicie się na nas zgodzić, nas popierać, bo nasz upadek, to będzie jak upadek Republiki Weimarskiej. Oto wybór - między dżumą i cholerą! Czytam też o innych pomysłach, które mają Platformę ratować. Pierwszy to przesunięcie jej "na lewo", "zagospodarowanie" elektoratu lewicowego. Drugi to umowy z popularnymi prezydentami miast, których Platforma poprze, no i sama wzmocni się ich powodzeniem. Osobiście nie wierzę w powodzenie takich manewrów. Nie wierzę, by wyborcy o poglądach lewicowych gremialnie zagłosowali na PO, dla nich to wprawdzie "mniejsze zło", ale wciąż partia z innej bajki, obca. Nie sądzę również, by popularni prezydenci miast, mający silną pozycję, mieli ochotę rzucać się na pomoc PO. Owszem, oni poparcie przyjmą, ale kwitować nie będą. Więc te pomysły Platformy oceniam źle. Bo efektów znaczących nie dadzą. Ale przede wszystkim widzę w nich coś gorszego - przeświadczenie, że jakimiś trikami, cwaniactwem politycznym, podczepieniem się pod kogoś, będzie można uratować wynik wyborczy. Platforma nie chce stanąć na polu bitwy z otwartą przyłbicą, tylko chce zyskać podstępem. Co tu dużo gadać - tak zawsze się dzieje, gdy partia czuje się słaba, nieprzygotowana do boju, gdy czuje, że ją siły opuszczają. W sumie - można taką postawę zrozumieć. Jak się przez siedem lat konsumowało "owoce zwycięstwa", to mięśnie już nie te, niezbyt nadają się do walki. Robert Walenciak