Te wydarzenia to, po pierwsze, awantura w Sejmie o Fundusz Kościelny, który premier Tusk obiecał zlikwidować, ale się z tego wycofał. Po drugie, to twarda postawa Episkopatu, który ustami arcybiskupa Michalika oświadczył, że Kościół nie godzi się na propozycję, by w zamian za rezygnację z Funduszu wprowadzić dobrowolny odpis 0,3 proc. z podatku dochodowego. Padła też suma, której biskupi by sobie życzyli - to 0,5-0,6 proc. W międzyczasie mieliśmy wyrok skazujący pannę Dodę za obrazę uczuć religijnych, bo coś mało mądrego powiedziała, a wcześniej manifestacje i interwencje biskupów w imię interesów Telewizji Trwam. Jakby nie patrzeć - w ostatnich dniach Kościół zaprezentował się w mediach jako ten walczący o pieniądze, o telewizję księdza Rydzyka (choć to prywatne przedsięwzięcie). No i walczący z Dodą (że obraża). Sorry, ale to są odruchy mało wyszukane, tak się zachowują partie polityczne, i to te gorsze, a nie wielka, tysiącletnia instytucja. Bo cóż się niby stanie, gdyby Kościół zaczął otrzymywać trochę mniej pieniędzy? Upadnie? Wierni się wtedy od niego odwrócą? A jak sądy nie będą skazywać za obrazę uczuć religijnych, to Polacy zaczną słuchać Dody a nie biskupa Michalika? Wolne żarty... Nic takiego się nie stanie. Kościół w Polsce jest i będzie jednym z najważniejszych elementów państwa i narodu. Owszem, świątynie będą pustoszały, takie czasy nadchodzą, ale przecież nie w takim tempie jakby życzyli sobie tego osobiści wrogowie Pana Boga. Dla Polaków Kościół zawsze będzie depozytariuszem tradycji, punktem odniesienia, miejscem duchowej pociechy. W Polsce tak przecież jest, że nawet ateiści łamią się opłatkiem i śpiewają kolędy, a takie uroczystości, jak chrzest, pierwsza komunia, ślub, są trwale wpisane w nasz kod kulturowy. Tego się nie rozerwie. I choćby z tego powodu każda władza powinna być wobec Kościoła usposobiona życzliwie. Ale to nie znaczy, że powinna biskupom we wszystkim ustępować. Zapominać, gdzie boskie, a gdzie cesarskie. I przede wszystkim nie powinna biskupów demoralizować, pogrywać z nimi w te różne partyjne gry, w które oni - o sancta simplicitas - dają się wciągać. Historia III RP jest tego żywym dowodem. Jej pierwsze lata to okres całkowitej uległości, kiedy to biskupi, niczym sekretarze PZPR, rekomendowali, kto może być wojewodą, a kto kuratorem. Potem, w czasach rządów SLD, mieliśmy inne zachowania. SLD Kościoła się bał, więc próbował kupować jego neutralność - "zapominając" o swych postulatach światopoglądowych i "przychylnie" realizując kościelne w Komisji Wspólnej. Diametralnie inną pozycję wobec Kościoła zajął PiS. PiS-owska wizja stosunków państwo-Kościół była bliska tej hiszpańskiej, z czasów generała Franco - że władza wspomaga Kościół, ale i Kościół wspomaga władzę i partię rządzącą. Tylko że władza jest w tym duecie ważniejsza. A jeśli ktoś miałby w tej sprawie wątpliwości, czyje było na górze, to przypominam historię lustrowania arcybiskupa Wielgusa. Teczki SB to było narzędzie, przy pomocy którego dyscyplinowano duchownych. Co znamienne, tę wizję miejsca Kościoła w państwie większość biskupów kupiła jak swoją. O czym również mogliśmy się przekonać podczas kolejnych wyborów. Ich mimowolną ofiarą stała się Platforma Obywatelska, główny wyborczy przeciwnik PiS-u. Bo to przeciwko kandydatom PO agitowano z ambon i na łamach pism sprzedawanych po kościołach. Partia Tuska początkowo nie wiedziała, jak na to zareagować. Najpierw próbowała budować własny Kościół - łagiewnicki, dzielić biskupów na tych "otwartych" i "radiomaryjnych", i tak dalej. Sukcesu to nie przyniosło. Więc mamy teraz inną taktykę - pieniężną. Tusk mówi biskupom otwartym tekstem: to ode mnie zależy, ile Kościół będzie dostawał pieniędzy, więc... W tej grze raz jest groźny - gdy mówi, że będzie likwidował Fundusz Kościelny, innym razem dobrotliwy - gdy jego partia odrzuca w Sejmie wniosek o zlikwidowanie Funduszu. No i wciąga biskupów w negocjacje - bo minister Boni przygotowuje kolejne propozycje i chce o nich rozmawiać. A przeciąganie dyskusji o pieniądzach Kościoła jest Tuskowi na rękę. Samo rozmawianie wzmacnia jego pozycję, bo każdy widzi, że od niego wszystko zależy. Może więc puszczać oko na obie strony. Do tych, którzy chcieliby ograniczać przywileje Kościoła, może mówić: jestem z wami, chcę to zrobić! Do biskupów mówi co innego: przecież zablokowałem pomysły Palikota i SLD! Albo ja, albo oni. I tym ich neutralizować. Jestem więc dziwnie pewien, że te dyskusje będą trwały długo, bo Tuskowi raczej nie zależy na tym, by je szybko kończyć. Teoretycznie na ich szybkim zakończeniu powinno zależeć biskupom - choćby po to, żeby wreszcie przestano gadać o pieniądzach Kościoła. Ale przecież tak nie będzie, biskupi targować się będą o każde 10 zł. Nie ukrywam, że te wszystkie gry i pogrywki zupełnie mi się nie podobają. Z zażenowaniem słuchałem sejmowej debaty o Funduszu Kościelnym, którą zdominowali prymitywni antyklerykałowie i prymitywni obrońcy krzyża. Z zakłopotaniem patrzę na tę licytację: 0,3 czy 0,5? To co, od tego zależy los wiary? W Polsce, w stosunkach Państwo-Kościół brakuje wzniosłości. W zamian mamy raz tchórzliwą, raz agresywną lewicę, brutalny PiS czy też cwaniactwo PO. I zagubionych biskupów, którzy nie przyjmują do wiadomości, że to, czy Kościół w Polsce będzie silny czy słaby, nie zależy od kolejnych milionów, które wyrwie się od państwa, bastionów, które się obroni, ale od tego, jak oni sami zaprezentują się narodowi. Czy będą potrafili czytać znaki czasu. Sęk w tym, że - jak określił to Karol Modzelewski - polski Kościół jest dziś bezgłowy. Nie ma swego przywódcy, więc błąka się po bezdrożach. Szkoda. Szkoda wiernych i szkoda Kościoła. Robert Walenciak