Jak możemy wnioskować z przebijających się do mediów informacji, podeszli do sprawy po europejsku - i na "twardo" i na "miękko" równocześnie, czyli metodą kija i marchewki. Działania "twarde" to rozszerzenie sankcji wobec Białorusi, wobec członków reżimu, zapowiedź zamrożenia białoruskich kont, i sankcji dla linii lotniczych przewożących do białoruskich portów emigrantów. A także śledztw i procesów w sprawie przemytu ludzi. Ja wiem, że Łukaszenko tego się nie boi, ale jego współpracownicy, których nazwiska mogą znaleźć się na czarnych listach - już tak. Do tego dorzućmy działania w państwach, z których emigranci startują. Europejska dyplomacja (bo przecież nie polska) wymusiła na liniach lotniczych, by zawiesiły loty na Białoruś, albo przynajmniej zadeklarowały, że nie będą wpuszczać na pokład pasażerów z paszportami irackimi i syryjskimi. Zamknięte zostały też niektóre konsulaty białoruskie, które wydawały wizy. W ramach działań "twardych" sugerowałbym również wytaczanie procesów firmom turystycznym, tym białoruskim, które ściągały do Mińska liczących na przerzut desperatów. Procesów o zwrot pieniędzy, o odszkodowania. Za oszustwa i obietnice przerzutu do Niemiec. Ale Unia nie tylko straszy, ale też zachęca. Elementem zachęty były telefoniczne rozmowy z Władimirem Putinem i Alaksandrem Łukaszenką. Och, jak to zezłościło niektórych w Polsce! Prezydenta Dudę na przykład. - Jesteśmy suwerennym państwem, które ma prawo samo decydować o sobie i będziemy to prawo egzekwowali w sposób bezwzględny - oświadczył i zadeklarował, że "nie będziemy wykonywali niczego, co jest podjęte poza nami". Trzy razy te mądrości czytałem i - przyznam - trudno było mi to jakoś logicznie złożyć. To znaczy co - jeżeli Merkel z Łukaszenką uzgodnią, że migrantów na granicy nie będzie, i rzeczywiście znikną - to Polska tego nie uzna? Dalej żołnierze, jedna trzecia polskiej armii, będą tam stać? Już byłem gotów słowa prezydenta uznać za przejęzyczenie, a nagle - bum! Zaćwierkał twitter ze słowami Beaty Szydło. "Kanclerz Angela Merkel łamie wszelkie zasady UE, samodzielnie rozmawiając z Mińskiem i Moskwą. Jej zachowanie przypomina najgorsze momenty historii, gdy traktowano kraje Europy Środkowej jako obiekty politycznego handlu. Nie może być zgody Polski na takie postępowanie Niemiec" - napisała była premier. Beata Szydło podkręcała więc atmosferę, wmawiając nam wszystkim, że oto rozmowy Merkel-Łukaszenka są jak rozmowy Ribbentrop-Mołotow, bo przecież do tego piła. Też bezrozumnie. Sypnął ją bowiem wiceminister spraw zagranicznych Szymon Szynkowski vel Sek, który w tym czasie udzielił wywiadu, i przyznał, że Angela Merkel przed rozmową z Łukaszenką kontaktowała się ze stroną polską, że informowała jakie propozycje zgłosi. Wysłuchała też w tej sprawie opinii naszej strony (negatywnej - żeby było jasne). A po rozmowie jej ludzie poinformowali nasz MSZ i MSZ-ety państw bałtyckich, jak ona przebiegała, i jakie warunki postawił Łukaszenka. Napisali już o tym zresztą Estończycy - chce, żeby uznać go za prezydenta i żeby znieść sankcje. Jest to więc jakiś punkt wyjścia do negocjacji, wiemy co leży na stole. Wszystko więc przebiegło sehr gut, te okrzyki Andrzeja Dudy i Beaty Szydło okazują się być zupełnie bez sensu. I można tylko współczuć Merkel, że odwala za Polaków brudną robotę, a oni jeszcze jej wymyślają. Tak jakby wściekłość ich ogarniała, że psuje im grę. Że sprawa się skończy. I że nie będzie można krzyczeć, że bronimy Europy, że na kolana przed mundurem! Że nie będzie już kim straszyć. Bo przecież nie cenami w sklepach. Oto więc pole starcia - liderzy Zachodu rozmawiają z Putinem i Łukaszenką, prowadzą działania na Bliskim Wschodzie, rozmasowują problem, w gruncie rzeczy drugorzędny i łatwy do rozwiązania. A polska dyplomacja stoi z boku i wymyśla wszystkim wokół. Zdaje się, to jedyna jej umiejętność.