On może być w tradycyjnej partii socjaldemokratycznej, może być też w czymś bardziej zdecydowanym, typu Linke, ale nigdy nie będzie to ugrupowanie kontestujące kapitalizm, skrajne, nawołujące do historycznej zmiany. W Polsce partia Razem i Adrian Zandberg to lewicowa ściana, na Zachodzie - to byłaby klasyka tej strony sceny politycznej. I cóż się okazuje? Poglądy lewicowe, które wygłosił, zabrzmiały świeżo, atrakcyjnie, były podmuchem świeżego powietrza w zatęchłym polskim grajdołku. A że jest zatęchły mogliśmy przekonać się podczas debaty. Nie, nie słuchając odpowiedzi, bo były różne, najczęściej drewniane, ale słuchając pytań. Proponuję je prześledzić - to był creme de la creme banału, prostoty myśli i umysłowego lenistwa. Ich treść pokazała jak sprane są mózgi dziennikarzy. Że zdolni są jedynie do wygłaszania sądów zgodnych z tzw. poprawnością polityczną i niczym więcej. To są prawdziwe kajdany naszego życia publicznego, ta sztampa lejąca się godzinami z głośników telewizji i radia. Pytania, które zadawali dziennikarze albo były od czapy - na przykład te o ewentualne koalicje powyborcze (ten, kto je wymyślił, powinien dostać medal kartofla) albo z już wcześniej nakreśloną tezą. Na przykład te o polityce międzynarodowej, że Rosja coraz groźniejsza, a Orban, Fico i Zeman lubią Putina, więc jak mamy Rosję zatrzymać? Przepraszam, a może wpierw odpowiedzmy sobie, dlaczego Orban i Fico nie boją się Rosjan? Putin ich kupił, a może oszaleli? A może coś jeszcze innego? Czy naprawdę Rosja jest coraz groźniejsza? Czy ma możliwość odbudowania imperium? Czy dybie na Polskę? Czy ma siłę, by zrealizować to, czego obawiają się polscy dziennikarze? Czy ma interes, by to zrealizować? Jakie ma plany wobec Ukrainy? Jakie plany wobec Rosji ma Zachód? Ten bliski i ten daleki... Tych pytań jest więcej, pomijać je - jeśli chce się rozmawiać o polityce Rosji - może tylko półgłówek, ale okazuje się, że w debacie liderów partyjnych rzuca się takie rzeczy na stół bez jakiejkolwiek żenady. Podobnie było z innymi pytaniami, tymi dotyczącymi podatków, ich wysokości, czy zadłużenia Polski. Sukces Zandberga polegał więc na tym, że potrafił dziennikarzowi pokazywać tezę, którą w pytaniu zadał, i wyjaśniać, jak mniej rozumnej, młodszej siostrze, na czym polega sprawa. Tak jak w sprawie podatków - to nieprawda, że im niższe, tym lepsze, tylko - jak są rozdysponowywane. Jeśli chcemy mieć państwo sprawne, to muszą być, jeśli wystarczy nam państwo z tektury, to można je obniżać... Paradoksalnie, sukces ten możliwy też dlatego, że Zandberg występował z pozycji outsidera, więc mógł mówić co myśli, bo nie miał wiele do stracenia. Barbara Nowacka, która myśli dość podobnie jak on, musiała być bardziej oględna w słowach, bo walczyła o coś innego, o elektorat, który waha się, czy zagłosować na PO czy na ZL. Więc bała się, że może tych ludzi sobie zrazić. Podobnie, ostrożnie, musieli mówić i Beata Szydło, i Ewa Kopacz, i Janusz Piechociński, i nawet Ryszard Petru. Mówiąc najbardziej delikatnie - to im nie pomogło. Zwłaszcza Ewie Kopacz, która we wtorkowy wieczór poległa z kretesem. I pcha PO do poziomu partii kilkunastoprocentowej... Ale o tym, czy poległa, i czy pcha - dowiemy się w niedzielę wieczorem. Wtedy okaże się, czy małe partie rozbiją oś PO-PiS, co pozwoli uwolnić polską politykę, otworzyć ją na dyskusję, na rywalizację pomysłów i idei. Bo na razie mało wiemy. Sondaże zbyt różnią się jeden od drugiego, by im ufać. Opinia publiczna jest mało stabilna. Jeśli chodzi o komitety wyborcze, to na razie wszyscy ogłosili swoje zwycięstwo i rozjechali się po kraju szukać ostatnich punkcików. W Warszawie zostali ci przegrani ostatnich dni - dziennikarze. W poniedziałek dali się sprowadzić do roli zadawaczy pytań i równie dobrze mogło by ich nie być, a pytania można było czytać z ekranów. We wtorek mieli więcej luzu - i wyszło jeszcze gorzej, bo okazało się, że poza banałami nie mają nic do powiedzenia. To niesamowite, że debaty , które podobno miały obnażyć nicość naszych polityków, obnażyły zupełnie coś innego...