Okazuje się, że dla prawicy to jest za mało. I teraz ten obóz twierdzi, że to Jaruzelski chciał stanu wojennego, że prosił Rosjan, by interweniowali, a oni - nie chcieli. Bo Breżniew pogodził się z tym, że Polska będzie rządzona przez "Solidarność". Polscy prawicowcy opowiadają to na jednym oddechu z opowieściami, że w Smoleńsku był zamach. Więc wygląda to tak, że w roku 1981 rządził w Moskwie dobry Leonid Breżniew, łagodny staruszek, który nie miał nic przeciwko temu, że Polska będzie demokratyczna, z rządami "Solidarności". Za to w roku 2010 w Moskwie był już zły Putin, który podłożył bombę w samolocie lecącym do Smoleńska. Nie wiem, skąd ta nagła sympatia polskiej prawicy do Breżniewa i jego generałów. Wiem za to, że rok 1981 to czas, kiedy imperium moskiewskie było u szczytu swej potęgi i swej drapieżności. Oni mieli przewagę nad NATO w czołgach i rakietach, właśnie weszli do Afganistanu i jeszcze nic nie wskazywało, że tam sobie nie poradzą. Ba! Dyplomaci rosyjscy już snuli scenariusze, że wezmą roponośny Bliski Wschód w dwa ognie - z jednej strony przez Syrię, z drugiej - przez Afganistan, i dalej, wychodząc na Ocean Indyjski. Że światowy komunizm pokona kapitalizm. I co, uważa ktoś, że mając takie plany, Breżniew miałby sobie odpuścić Polskę, leżącą w środku imperium? Polskę, w której stacjonowało ok. 66 tys. żołnierzy radzieckich (wraz z rodzinami - ponad 100 tys.), i która oddzielała od ZSRR NRD, gdzie stacjonowała licząca 375 tys. żołnierzy radziecka armia. Działała ona na styku z wojskami NATO, w gotowości bojowej. Rzut oka na mapę wystarczy - Breżniew Polski nigdy by nie odpuścił. Zresztą, nikt by mu w tym nie przeszkodził - gdy w 1956 Chruszczow pacyfikował Węgry, Zachód stał z boku. Tak było także w roku 1968, gdy Breżniew zaprowadzał "porządek" w Czechosłowacji. I tak byłoby w roku 1981 czy też w 1982... Wiemy z ujawnionych dokumentów NATO, że Pakt nie zamierzał w jakiekolwiek działania w Polsce się angażować. I Rosjanie też o tym wiedzieli. Ale to wszystko mało dla wyznawców wiary w dobrego Breżniewa. Ci najmocniej wierzący ogłaszają - żaden poważny historyk nie twierdzi, że Rosjanie do Polski by weszli. Ci bardziej uważający na to, co mówią, twierdzą, że nie ma dokumentów, świadczących o planowanej agresji. I jedni, i drudzy strzelają kulą w płot. Otóż żaden poważny historyk nie twierdzi, że interwencji by nie było. Za to, w zależności od swych politycznych sympatii, różnie opisują gen. Jaruzelskiego. Najczęściej jako osobę, która uległa naciskowi Moskwy. Choć nie dodają, co by było, gdyby gen. Jaruzelski temu "naciskowi" nie uległ. A powinni dodawać, bo są dokumenty, które jednoznacznie potwierdzają, że interwencja w Polsce była już przygotowana. Mówią o tym rosyjscy generałowie i rosyjscy historycy. Mówią ujawnione materiały CIA - w których szacowano liczbę ofiar interwencji na około 200 tys. ludzi. Ale mówią też - co nasi "historycy" przemilczają - dokumenty wojskowe. Nie rosyjskie - gdyż armia rosyjska żadnych swoich materiałów nie ujawnia, ale czeskie. Otóż w interwencji w Polsce miały brać udział również wojska armii czechosłowackiej i armii NRD. I plany tej interwencji zachowały się w sztabie generalnym armii czechosłowackiej, oznaczone nazwą Operacji Karkonosze. Na początku lat 90. oglądali je w Pradze polscy posłowie. Te plany były jak ordre de bataille - zapisane w nich było, które czeskie dywizje mają wkroczyć do Polski, jakie mają zająć rubieże, w których miejscach mają spotkać się z oddziałami Armii Czerwonej i armii NRD i z nimi współdziałać. W tych wojskowych planach Polska była podzielona na trzy strefy okupacyjne (używając dzisiejszego języka: stabilizacyjne). Co istotne, nie ma tam wzmianki o współdziałaniu z wojskami polskimi. One są traktowane jako potencjalny przeciwnik. Dodajmy, że plany Operacji Karkonosze dokładnie opisują stan wyposażenia czechosłowackich dywizji interwencyjnych. Są tam one wyposażone jak na wojnę - w ostrą amunicję, ale także w środki opatrunkowe, ambulatoria medyczne. Plan Operacji Karkonosze zaczął być tworzony w pierwszych tygodniach roku 1981. A sama operacja została odwołana w czerwcu 1982 roku. W tym czasie wyznaczone czechosłowackie dywizje stały w gotowości bojowej. Podobnie jak dywizje radzieckie i oddziały niemieckie. Czy Jaruzelski o tym wiedział? Oczywiście, że wiedział. Tak jak wiedział, że Moskwa mu nie ufa, pogardliwie nazywa "generał-liberał", że chce zastąpić jego ekipę grupą "prawdziwych komunistów", których - nie mam wątpliwości - miała już zwerbowanych. To zmuszało go do gry. I warto by było nad nią się zastanowić. 13 grudnia wojska wyszły z koszar, kierując się do rejonów ześrodkowań (do miast skierowano tylko niewielką ich część). Były więc w pełni rozwinięte, miały zdolność bojową, było już więc wiadomo, że wariant Czechosłowacji z roku 1968 - której wojska zostały wtedy w koszarach - jest niemożliwy. To był wyraźny sygnał dla Moskwy - że interwencja byłaby dla niej nieopłacalna, bo wiązałaby się z walkami zbrojnymi. Ten sygnał wysłany został zresztą wcześniej - jeszcze na długo przed stanem wojennym wojsko polskie ćwiczyło. Ocenia się, że od wiosny 1981 jedna trzecia polskiej armii była na poligonach. Nikt chyba nie sądzi, że po to, żeby straszyć "Solidarność". Generał Skrzypczak, który 13 grudnia 1981 dowodził plutonem czołgów, wspomina, że jednym z zadań, które wykonywał, była ochrona mostu na Wiśle, od strony wschodniej. Proszę mi wytłumaczyć, przed kim ten most mieli bronić? Przed robotnikami? Stan wojenny, jeżeli temu się bliżej przyjrzeć, prezentuje się jako bardzo skomplikowana polityczno-wojskowa operacja. W której zdławienie "Solidarności" to nie był jedyny cel. Ba! Wiele wskazuje na to, że nie był to cel najważniejszy. Tak można wnioskować patrząc na ruchy wojsk, na fakt, że wyszły z koszar, rozwijając się w gotowości bojowej. Te szachy, wydawałoby się, powinny zainteresować historyków i publicystów. Zwłaszcza że jest to nie tylko jeden z najważniejszych rozdziałów polskiej historii, ale również jeden z najbardziej tajemniczych. Z wielką rolą służb specjalnych, z dyplomatycznymi grami, i to między najważniejszymi stolicami świata. Wydawałoby się, że łowcy sensacji, których w Polsce jest całe multum, rzucą się na to wydarzenie, cyzelując każdy epizod. A tu nic. Oni klepią wciąż to samo.