A kiedy się skończył? Jednej daty nie ma. Wiadomo, że mniej więcej wtedy, kiedy na Kremlu uznano, że czas na wielki zwrot. Na czym miał polegać? Mówią o tym historycy, pisał o tym w swoich wspomnieniach Eduard Szewardnadze, minister spraw zagranicznych ZSRR z czasów Gorbaczowa. Że mniej więcej na dwa lata przed Jesienią Ludów, czyli w roku 1987, dojrzała w kierownictwie ZSRR koncepcja, żeby odejść od podziału na dwa bloki, pozbyć się balastu w postaci tzw. imperium zewnętrznego i otworzyć sobie szerokie możliwości do współpracy z Niemcami. Zjednoczonymi Niemcami. To myślenie wychodziło z prostych założeń. ZSRR gospodarczo nie funkcjonuje, jest zastój i upadek. Żeby państwo uratować, trzeba ciąć niepotrzebne wydatki. Po pierwsze, na zbrojenia. Po drugie, trzeba pozbyć się wydatków na utrzymywanie armii w państwach sąsiednich, i na utrzymywanie tamtejszych reżimów. Ten ruch miał ręce i nogi, bo tzw. sojusznicy przestali być Moskwie potrzebni. ZSRR broniły rakiety nuklearne, więc panowanie nad Europą Środkową przestało mieć znaczenie militarne. Gospodarcze również - bo trzeba było rządzące tam reżimy podtrzymywać, sprzedawać po preferencyjnych cenach ropę, gaz i surowce. To kosztowało. No i po trzecie - wisienka na torcie! Efektem tych zmian miało być zjednoczenie Niemiec i bliska współpraca Moskwy i Berlina. Tak żeby połączyć rosyjskie surowce z niemieckimi technologiami. To pozwoliłoby Rosji zachować pozycję mocarstwa. Więc z Moskwy zaczęły wychodzić głosy, że państwa Europy Środkowej powinny iść własną drogą, i Kreml nie będzie temu się sprzeciwiał. Tak oto Gorbaczow zaczął głosić, że nie ma już doktryny Breżniewa. Tej, że "wspólnota socjalistyczna jako całość ma prawo do interwencji na terytorium każdego państwa członkowskiego bloku socjalistycznego". I co? Grochem o ścianę. Cisza. W zasadzie przed szereg wysunął się tylko Jaruzelski. I powoli, krok po kroku, zaczął demontować stary system. Aż doszło do wyborów 4 czerwca. Ich wynik pokazał, że nie ma szans na żadne pośrednie stadia, że PZPR musi oddać władzę. I zaczęto ją oddawać, i okazało się, że nic strasznego się nie dzieje. I to był główny polski wkład w obalenie komunizmu - że pokazała światu, że zmiana władzy nie oznacza wojny domowej, destabilizacji. Można więc było przystąpić do realizowania kolejnych punktów planu. Do "wyzwolenia" Europy Środkowej, i do zjednoczenia Niemiec. Rosjanie ukuli nawet w tej sprawie nowy termin - że doktrynę Breżniewa zastępuje doktryna Sinatry, że zgodnie ze słowami jego piosenki "I Did It My Way" każdy kraj powinien zdecydować sam, jaką drogę obierze. Więc najpierw Węgrzy, w porozumieniu z Moskwą, otworzyli granicę z Austrią dla mieszkańców NRD, przez którą ruszyły tysiące obywateli wschodnich Niemiec. Na Zachód. Co zdestabilizowało NRD. 9 listopada mieszkańcy Berlina rozpoczęli burzenie Muru. 10 listopada, w Bułgarii, odsunięto od władzy Todora Żiwkowa. 17 listopada rozpoczęła się "aksamitna rewolucja" w Czechosłowacji. 20 grudnia w Rumunii wybuchły zamieszki, 25 grudnia Nicolae Ceaușescu został rozstrzelany. Tak oto doktryna Sinatry okazała się de facto doktryną Breżniewa-bis. Bo sprowadziła się do tego, że obalano władzę, której nie chciała Moskwa. Już nie w imię obrony socjalizmu, ale w imię demokracji. A ostatni punkt agendy Gorbaczowa - zjednoczenie Niemiec i współpraca Rosja-Niemcy? Tylko jego pierwsza część została zrealizowana, bo współpraca gospodarcza, naukowa, między Rosją a Niemcami nie wypaliła. Rosja nie była na nią przygotowana... Zaczęła się sama rozpadać, osłabła, co pozwoliło Europie Środkowej przeskoczyć do NATO i Unii Europejskiej. Tak oto 4 czerwca uczy nas wiele. Że polityczne plany wychodzą najwyżej połowicznie, że ostatecznie decyduje o wszystkim siła, i że wielkie mocarstwa, nawet jak dają tym małym wolność, to i tak pilnują jej granic. No i że zawsze zgłoszą się Polacy, twierdząc, że to oni obalili komunizm i przynieśli wolność Europie Środkowej. Choć w tym przypadku w dużym stopniu tak było. Tylko nie tak, jak sobie to wyobrażamy.