Gdyby jednak szef PiS to zrobił, gdyby - wiedziony jakimś nagłym odruchem racjonalizmu - opuścił stolik, przy którym siedzą Viktor Orbán, Marine Le Pen i proputinowscy nacjonaliści, Polska mogłaby odzyskać utraconą wiarygodność na arenie międzynarodowej. Nie byłaby skazana jeśli nie na ostracyzm, to na pewno na rozdwojenie jaźni, w jakim przez działania obecnej władzy tkwi. Z jednej strony, na przykład z ust prezydenta Andrzeja Dudy, płyną bowiem potrzebne zapewnienia o konieczności zachowania jedności Zachodu, o potrzebie wzmacniania wspólnoty i o wsparciu Polski dla Ukrainy. Z drugiej zaś ten sam prezydent Duda usiłuje zwieść Unię Europejską projektem ustawy, który - jak podkreśla wielu znakomitych prawników - w żaden sposób nie spełnia warunków określonych w orzeczeniach europejskich trybunałów, a nawet pogorszyłby sytuację niezawisłych sędziów. A do tego nie ma nawet poparcia pośród rządzących, którzy przyszykowali własny, równie zły projekt. Mamy więc wielkie słowa i puste gesty. Mamy oficjalną politykę, w której władza deklaruje solidarność z zagrożonym narodem, podkreśla rolę NATO oraz konieczność międzynarodowej jedności. I mamy równoległy nurt, w którym ta sama władza używa antyunijnej retoryki, ostentacyjnie paraduje w towarzystwie rozbijających Unię skrajnych polityków, lekceważy orzeczenia europejskich trybunałów. Mamy władzę, która rano wspiera ciążącą ku Zachodowi Ukrainę, a wieczorem - nie tylko w obszarze sądownictwa, ale także kultury, edukacji czy stylu debaty sejmowej - zaprowadza u nas wschodnie standardy. W ten sposób rządzący oddalają Polskę od Europy, niszczą szanse na otrzymanie zamrożonych z własnej winy unijnych pieniędzy, a pośrednio przyczyniają się do rozbijania Unii, co jest przecież wielkim marzeniem Władimira Putina. On wie, że swoją i swojego imperium siłę może obecnie czerpać głównie ze słabości świata zachodniego, który wprawdzie umie robić z Rosją interesy, ale kompletnie nie rozumie jej mentalności i duszy. Tym bardziej więc wszelkie konflikty wewnątrz Unii powinny zostać wygaszone, a bajki o "obronie suwerenności", którymi Kaczyński na użytek krajowej polityki karmi swoich wyborców, trzeba odesłać do lamusa, bo prawdziwa suwerenność jest w integracji. Nawet jeśli unijni urzędnicy liczyli na gest dobrej woli, na przykład poprzez deklarację likwidacji nielegalnie działającej Izby Dyscyplinarnej Sądu Najwyższego, to otrzymali dwa projekty - prezydenta i konkurencyjny PiS-u - które w żaden sposób nie dotykają istoty problemu. Dotyka jej trzeci projekt złożony w Sejmie, obywatelsko-opozycyjny, który oprócz likwidacji Izby Dyscyplinarnej zakłada także likwidację neo-KRS, usunięcie z systemu wadliwie wybranych sędziów, przywrócenie do orzekania niezawisłych sędziów oraz przeprowadzenie konkursów na wszystkie sędziowskie wakaty. Twórcy podkreślają, że chodzi o implementację kilkunastu wyroków europejskich trybunałów, które dotyczą naruszeń praworządności w Polsce. To rozwiązałoby sprawę, ale nie rozwiąże. Nie tylko dlatego, że władza jest zakładnikiem radykalnego Zbigniewa Ziobry, którego partia właśnie odcięła się ostentacyjnie nawet od prezydenta. Także dlatego, że część opozycji - poza Koalicją Obywatelską i Nową Lewicą - wycofała się z prac nad projektem obywatelskim, z nagłą przychylnością wypowiada się o propozycji Dudy, a inna część nie jest pryncypialna, jeśli chodzi o dalsze losy neosędziów w systemie sądowniczym. Ciekawe, że tam, gdzie o kompromisie nie może być mowy - bo nie da się przywrócić trochę praworządności, tak jak nie można być trochę w ciąży - usiłuje się zbijać kapitał polityczny zamiast walczyć o wartości, którymi na co dzień szafuje się w debacie publicznej. Dość odnotować, że zaledwie 3 proc. elektoratu PiS jako partię drugiego wyboru wskazuje ugrupowanie Szymona Hołowni, więc myślenie o jakichś znaczących przepływach to niewarte umizgów mrzonki... Wojna u bram. W Polsce rozum śpi. Przemysław Szubartowicz