Trzeba uczciwie powiedzieć, że władza, która jeszcze niedawno Unię Europejską miała za, jak to ujął kiedyś prezydent Andrzej Duda, "wyimaginowaną wspólnotę", w tych trudnych chwilach realizuje politykę europejską. Wspiera naród ukraiński, organizuje pomoc dla uchodźców wojennych, optuje za radykalnymi sankcjami wobec agresora, uruchomiła dyplomację. Jest trochę jak neofita, który liczy na to, że zostanie mu zapomniana dotychczasowa postawa, a może nawet dostanie jakąś nagrodę. Jednak mówienie o resecie polskiej polityki trąci hipokryzją, ponieważ nieusuwalne różnice nie znikną, a jedność, którą politycy wszystkich opcji szczęśliwie okazują wobec działań Putina, nie rozciągnie się na inne sprawy. Zawieszenie sporów na czas wojny nie może oznaczać nadziei na to, że w przyszłości autokratyczne, antykonstytucyjne występki wobec sądownictwa będą puszczone w niepamięć. Oznaczałoby to, że za nic mamy wartości, jakich dziś broni wolny świat. Wojna w Ukrainie. Co z Polską? Agresja Putina pozwala nam docenić, że po 1989 roku mieliśmy mądre pokolenie polityczne, które zrealizowało dla Polski dwa fundamentalne cele: wejście do NATO i do Unii Europejskiej. Dlatego dziś wygaszenie antyunijnej retoryki, przerwanie tęsknoty za Trumpem, naprawa relacji z administracją Bidena, powrót na ścieżkę konstytucji, do reguł państwa prawa, do zasad, które odróżniają Zachód od putinizmu, to nasza racja stanu, nasza gwarancja i dziejowa konieczność. Ciekawe, że jako pierwsze rewizję własnej polityki przeprowadziły Niemcy. W historycznym przemówieniu kanclerz Scholz, który w porę zdał sobie sprawę z powagi sytuacji, zdecydował nie tylko o zamknięciu rosyjskich banków, ale także o przekazaniu Ukrainie broni z zapasów Bundeswehry. Zapowiedział też podjęcie kroków karnych wobec Putina i jego ludzi. To radykalna zmiana. Po latach naiwnej wiary, którą podzielał cały cywilizowany świat, że da się Rosję wciągnąć w orbitę demokratycznych wartości, nastąpiło brutalne przebudzenie. Ale też szybkie wyciągnięcie wniosków. Putin, który bardzo długo kokietował, uwodził, przenikał Zachód, instalował i finansował w nim swoich politycznych agentów wpływu, nagle został odcięty od wszystkiego w wyniku nadzwyczajnej jedności i równie nadzwyczajnej konsekwencji przywódców. To reakcja bez precedensu, która zadaje kłam teorii o impotencji demokratycznych państw unurzanych w ignorancji. Być może przez lata nie chciały zobaczyć imperialnych planów Putina i jego antyukraińskiej obsesji, być może były ślepe na to, do czego dążył od pierwszego dnia, być może to tylko bagatelizowały, ale w godzinie próby zareagowały adekwatnie. Lepiej późno, niż wcale. Wojna w Ukrainie. O co chodzi Putinowi? Bez względu na to, o co naprawdę chodzi Putinowi - czy o odbudowę rosyjskiego imperium, czy o zainstalowanie marionetkowego rządu w Ukrainie, czy (w porywie szaleństwa, o które podejrzewają go piękne dusze) o wywołanie wielkiej wojny, niekoniecznie zimnej - i tak już przegrał i skazał swój kraj na izolację, gospodarczy kryzys, niezmywalną hańbę, a także rozpacz tych wspaniałych Rosjan, którzy gardzą zbrodniczym carem i jego metodami i którzy płacą za to wysoką cenę. Każdy dyktator prędzej czy później popełnia jakiś błąd, zwłaszcza jeśli wierzy, że jest wszechmocnym zbawcą, który nigdy nie napotka na żaden opór. Putin, ku swojemu zdumieniu, napotkał. Postawa prezydenta Zełenskiego, ukraińskich władz i obywateli przywraca sens takim zapomnianym lub zdewaluowanym pojęciom, jak godność, honor, odwaga, niezłomność. Ukraina, choć jej bohaterstwo spływa niewinną krwią, już wygrała. Oby nie było to wyłącznie zwycięstwo moralne. Sława Ukrajini! Herojam sława! Przemysław Szubartowicz