Gdula wpisał się w ciąg lamentów rządzącej prawicy o "winie Tuska", ale szybko doczekał się riposty. Wywodząca się ze środowiska lewicowego prof. Monika Płatek, prawniczka i feministka, odpowiedziała uczonemu politykowi, że Tusk nie tylko nie jest problemem opozycji, ale jest wręcz gwarantem takiego jej zjednoczenia, które sprawi, że obywatele pragnący zmiany zechcą na nią zagłosować. Wytknęła lewicy, że od lat jest "bezradną mniejszością", przypomniała, że w warunkach niszczenia państwa prawa szukanie różnic nie ma sensu, a skuteczną metodą na odsunięcie PiS-u od władzy może być ścisła współpraca, o ile nie jedna lista opozycji, na co wskazuje arytmetyka. A tego oczekują wyborcy, którzy dziś skarżą się objeżdżającemu Polskę Tuskowi na ogromne podwyżki cen gazu i energii rujnujące ich firmy. Lewica jest w tej sprawie podzielona. Racjonalna i zarazem niewielka jej część, skupiona wokół koła poselskiego PPS, rozumie powagę najbliższych wyborów i zarazem powagę sytuacji w Polsce. Tymczasem Hołownia wprost przeciwnie - stanowczo mówi na przykład, że "wspólne listy z PO to opowieści z mchu i paproci". Złośliwi plotkują, że były showman telewizyjny jest zainteresowany wyłącznie wyborami prezydenckimi w 2025 roku, więc nic się nie stanie, jeśli wprowadzi do Sejmu dziesięcioprocentową partię i na tym poprzestanie. Ale mniej złośliwi podpowiadają, że to tylko taka gra, która stwarza iluzję egocentryzmu politycznego, choć ma na celu zbudowanie silnej pozycji negocjacyjnej do rozmów z liderem Platformy. Podobnie zresztą plotkuje się o ludowcach, którzy mają być zajęci głównie tym, w jakiej konfiguracji wejść do Sejmu i jak po wyborach stać się koalicjantem. Wszystko jedno, czyim. W tych opozycyjnych potyczkach wszyscy poza Tuskiem (który jako jedyny konsekwentnie trzyma gardę anty-PiS-u) zachowują się tak, jakby udawali, że świat zatrzymał się w 2015 roku. Jakby nie wiedzieli, jak wiele przez ostatnie lata osiągnęła partia władzy i jak bardzo będzie zdeterminowana, by władzę utrzymać. Jakby nie rozumieli, że rządzący politycy podporządkowali sobie Trybunał Konstytucyjny, Krajową Radę Sądownictwa, prokuraturę, w znacznym stopniu mają wpływ na Sąd Najwyższy, przejęli kluczowe instytucje, dysponują ogromną machiną propagandową. Jakby nie zdawali sobie sprawy, że w obliczu zarzutów o łamanie prawa, uwłaszczanie się na publicznych pieniądzach, szpiegowanie przeciwników politycznych Zjednoczona Prawica postawi wszystko na jedną kartę, a motywować ją będzie wielki strach przed zapowiadanymi przez opozycję rozliczeniami. Jeśli trzeba będzie obiecać tysiąc plus, obiecają tysiąc plus. Jeśli trzeba będzie grać ostrzej, zagrają ostrzej. Wybory w 2023 roku będą więc dla władzy walką o wszystko, bo w ich wyniku wszystko może ona stracić. Dla obecnej opozycji, która codziennie opowiada rodakom o wolności i demokracji, będzie to ostatni moment, by udowodnić, że nie jest to czcze gadanie mające zasłonić tchórzostwo, kunktatorstwo i lenistwo. Nawet jeśli władza Kaczyńskiego się chwieje, nawet jeśli zagraża jej inflacja, afera z Pegasusem, niekontrolowany rozwój pandemii, kruchość sejmowej większości, chaos Polskiego Ładu, to niewątpliwie jest to polityk, który zna stawkę i doskonale pamięta, co wiele lat temu mówił Teresie Torańskiej na temat wyśnionej dla siebie roli "emerytowanego zbawcy narodu". Na opozycji, bardziej zajętej ostrzeniem sobie zębów na Tuska, niż kuluarowym omawianiem pomysłów na wspólne pokonanie ekipy Kaczyńskiego, trwa chocholi taniec. Wybitnym liderom wypada więc już dziś przypomnieć, że "Wesele" Stanisława Wyspiańskiego kończy się słowami: "Miałeś, chamie, złoty róg". Przemysław Szubartowicz