Tusk doskonale zdaje sobie sprawę z tych nastrojów po sześciu latach rządów autokratycznej władzy, wie - jak mówi - "ile jest w Polsce apatii i smutku", przyznaje, że sam z tym walczy, ale podkreśla, że "nie możemy zwątpić". Jego powrót do polityki jest więc realizowany przeciw zwątpieniu, ponieważ chciałby zapisać się jako ten, który Polsce demokratycznej, Polsce pokonanej przez Jarosława Kaczyńskiego i jego wizje polityczne przywrócił wiarę w zwycięstwo. Tak jak kiedyś zwyciężył kurs na Zachód, co później przypieczętowali (w referendum) zwolennicy wejścia Polski do Unii Europejskiej. To był kamień milowy. Dziś poszukiwany jest podobny. To dla obecnie najważniejszego polityka opozycji bardzo ambitny plan w państwie, gdzie z jednej strony według badań ludzie najbardziej boją się drożyzny, pandemii, wojny (z Rosją) i konfliktu z Unią Europejską - czyli w znacznej części tego, z czym siłą rzeczy kojarzy się obecna władza - a z drugiej poparcie dla tej władzy spada wolno albo trzyma się mocno. Suweren nie stracił wiary w transfery socjalne, które dają mu chwilowe złudzenie wygodnego dobrobytu, a resentyment wobec "Polski Okrągłego Stołu", wobec III RP, wobec "groźnych obcych", wobec "IV Rzeszy", która czyha na "naszą suwerenność", wobec "bezwzględnych liberałów" itp. jest skutecznie podtrzymywany przez propagandę. Niedawny atak na Adama Michnika za to, że kiedyś wybaczył przegranemu gen. Wojciechowi Jaruzelskiemu, dokonany przez ludzi, którym dziś nie przeszkadza były prokurator stanu wojennego w todze aktualnego sędziego, jest wyrazem tego resentymentu, ale też najgłębszej hipokryzji. A bezradność wobec niej, wobec totalnego zakłamania jako metody politycznej jest jednym z głównych źródeł zwątpienia. Wyborcy opozycji - nie tylko ci najbardziej krytyczni wobec obecnych rządów, ale także ci o usposobieniu umiarkowanym - w starciu ze współczesnym szatniarzem z "Misia" Stanisława Barei ("Nie mamy pańskiego płaszcza i co pan nam zrobi?") dziś wybierają już machnięcie ręką, a nie bunt czy złość. Zwątpienie nie jest wcale cechą specyficznie polską. Węgierskiej opozycji otrząśnięcie się z marazmu i podziałów zajęło prawie trzy kadencje Fideszu, a efekt i tak wciąż jest niepewny. Przegrana Donalda Trumpa w USA wcale nie była totalną klęską populizmu, który wciąż czeka tuż za rogiem, lecz reanimacją cywilizowanych standardów dokonaną resztkami sił. Nadzieja Władimira Putina i jego nacjonalistycznych sojuszników w Europie (i także w Polsce) w to, że Marine Le Pen weźmie Francję, wciąż jeszcze nie umarła, ale nawet jeśli się nie uda, to i tak geopolityczne trzęsienia ziemi, których celem jest stabilność świata, jeszcze są przed nami. Nawet - z innej beczki - pozornie troskliwe władze Nowej Zelandii, które chcą wprowadzić dożywotni zakaz sprzedaży wyrobów tytoniowych osobom urodzonym po 2008 roku, nie rozumieją, że taki pomysł wcale nie jest emanacją prozdrowotnego dobra, które kiedyś zbawi rozwibrowany świat. To raczej zwiastun nadejścia nowej ery zamordyzmu, który pozbawi obywateli wszelkiej odpowiedzialności za własne, nawet "złe" wybory. Jak żyć w tak patologicznie skonstruowanym świecie narzuconej przez państwo reglamentacji rozkoszy i dyktatury "dobra", która tylko nazwą różni się od prawicowego autorytaryzmu? Jeśli najpierw w bezsilnym proteście, to później już tylko w aktywnym zwątpieniu. Kazimierz Przerwa-Tetmajer w wierszu "Zwątpienie" z 1901 roku opisał ten stan jako zgubienie drogi w "gmachy przyszłości, pełne wesela, ciepła i jasności", które "się dźwignąć mają na ruinie starego świata, co gnije i ginie". Kto tę drogę odnajdzie, ten wygra. Nie tylko wybory. I nie tylko w Polsce. Przemysław Szubartowicz