W imię walki politycznej nadzorowane i kontrolowane przez władzę media ujawniły i rozpropagowały informację, że syn opozycyjnej posłanki był molestowany przez pedofila. To niewybaczalne przekroczenie, bowiem wtórnie wiktymizuje ofiarę, która musi być chroniona, co dla każdego dziennikarza powinno być oczywiste. Wprawdzie sprawca - związany niegdyś z opozycyjną partią - został dawno wykluczony i skazany, ale życie dopisało do tej historii tragiczną puentę, ponieważ skrzywdzony nastolatek popełnił samobójstwo. Propagandowa machina medialna z zimnym cynizmem chciała uderzyć w politycznych przeciwników, zupełnie nie licząc się z możliwymi konsekwencjami lub wpływem na kondycję psychiczną pokrzywdzonego. Tymczasem zamiast przeprosin czy refleksji nad erozją standardów, doczekaliśmy się raczej bezwstydnej próby obrony nieetycznego postępowania uczestników nagonki. To nie są ani objawy przyzwoitości, ani reguły demokratycznego państwa. Wydawało się, że po śmierci Pawła Adamowicza, którego zamordował zindoktrynowany politycznie szaleniec, nastąpi otrzeźwienie sumień i złagodzenie propagandowej obsceniczności. Nic takiego się nie stało. Partia rządząca cieszy się niesłabnącym poparciem ponad trzydziestu procent wyborców, którzy nie zorientowali się, że rewolucja moralna okazała się wielkim oszustwem. Przykładów nie brakuje. Państwo, które w imię interesu partyjnego i kampanii wyborczej, chce narzucać swoim obywatelom kolejność programów w odbiornikach telewizyjnych, faworyzując nadawców rządowych, nie jest miejscem odnowy etycznej, lecz czymś w rodzaju orwellowskiej karykatury. Lex pilot - bo o tę ustawę chodzi - to jedna z cegiełek, które budują nieuczciwość procesu wyborczego w Polsce. Podobnie jak publiczne miliardy na wspierające rząd i walczące z opozycją media publiczne oraz grzebanie w ordynacji na kilka miesięcy przed rozstrzygnięciem wyborczym. Zresztą o jakiej uczciwości można mówić, gdy - jak poinformowała "Gazeta Wyborcza" - prezydent Sopotu Jacek Karnowski, który pracował przy tworzeniu opozycyjnego paktu senackiego, był bez uzasadnienia inwigilowany przez państwo za pomocą antyterrorystycznego oprogramowania? Podobnie jak senator Krzysztof Brejza, szef sztabu opozycyjnej koalicji, którego telefon zainfekowano Pegasusem przed wyborami w 2019 roku, co szczegółowo opisano w świeżym reportażu "Superwizjera" w TVN24. Politycy władzy bronią się, że o stosowaniu tego typu metod operacyjnych każdorazowo decyduje sąd. Nie dodają jednak, że w takich wnioskach nie precyzuje się, że chodzi o nielegalne narzędzie totalnej inwigilacji, które może także preparować fałszywe dowody. Nie rozumieją także, że tego typu działania podważają zaufanie obywateli do państwa, co - oprócz upartyjnienia sądownictwa - jest potężną klęską naszych czasów. Takie są niewątpliwie standardy państwa policyjnego. Czy poprzednicy PiS byli czyści jak łza? Absolutnie nie, jednak dawniej niejedna afera skutkowała wymiernymi konsekwencjami personalnymi, a nawet erozją władzy, a poważne grzechy medialne nie kończyły się wzruszeniem ramion, bowiem natężenie gonitwy informacyjnej i znieczulicy było nieznaczne. Właśnie dlatego, że nawet jeśli standardy moralne wydawały się komuś niewygodne, to w społecznej mentalności funkcjonowały jeszcze jako struktura i nieodzowny punkt odniesienia. Władysław Witwicki, psycholog i filozof, wybitny tłumacz Platona, napisał kiedyś, że "postępowanie moralne to tyle, co oliwa w maszynie społecznej", która "zmniejsza nieuniknione tarcia i umożliwia bieg życia społecznego", nie psując tejże machiny. Opozycja, która tyle mówi o rozliczeniach, powinna najpierw zadać sobie pytanie, w jaki sposób nalać tej oliwy do wyjałowionego państwa. I czy jest to jeszcze w ogóle możliwe. Przemysław Szubartowicz