A chodzi przecież o to, że najważniejsze nie jest to, czy ataków na mobilne urządzenia należące do kontrolerów NIK było kilka tysięcy, czy jeden, czy były to realne ataki służb, a może jakichś podnajętych hakerów, czy tylko próby, ale o to, że gdyby te doniesienia choćby w części okazały się prawdziwe, mielibyśmy skandal trzydziestolecia. A tego skandalu, podobnie jak sejmowej komisji śledczej, która miałaby badać przypadki używania systemu Pegasus, Jarosław Kaczyński boi się obecnie najbardziej. PiS przegrał sprawę swojej wiarygodności w tej kwestii w momencie, gdy po masywnym oporze i obśmiewaniu tematu przez partyjnych celebrytów i specjalistów od propagandy, prezes tej partii i zarazem wicepremier do spraw bezpieczeństwa przyznał nagle, że Pegasus jednak był używany przez służby. W tej jednej chwili potwierdzone przez kanadyjskich specjalistów przypadki ataku na smartfony Krzysztofa Brejzy, Ewy Wrzosek czy Romana Giertycha stały się faktem nie tylko politycznym i medialnym. Dowiedzieliśmy się bowiem, że władza dysponuje potężnym narzędziem antyterrorystycznym. Co więcej, że używała go do inwigilowania przeciwników politycznych: ówczesnego szefa sztabu największej formacji opozycyjnej, krytycznej wobec łamania konstytucji prokuratorki oraz adwokata i byłego polityka, skłóconego z obecnie rządzącymi. Wszystko to sprawia, że uczciwość następnych wyborów z pewnością będzie kwestionowana. W przypadku NIK - powołanej do sprawdzania, czy i jak rządzący łamią prawo - mowa jest o inwigilacji w czasie kontrolowania spraw tzw. wyborów kopertowych oraz Funduszu Sprawiedliwości, a więc o ataku na niezależną instytucję w czasie wykonywania przez jej pracowników konkretnych zadań. Byłby to niebywały skandal, przy którym blaknie nie tylko Watergate, ale także nasza swojska sprawa Rywina, a więc najpoważniejsza z punktu widzenia trwałych efektów afera III RP. Wówczas powstała jednak sejmowa komisja śledcza, która zapoczątkowała upadek polityczny polskiej lewicy. Powtórki tego scenariusza boją się dygnitarze z Nowogrodzkiej, którzy - inaczej niż kiedyś Leszek Miller - nie chcą pozwolić na to, by przez wiele miesięcy grillować władzę pytaniami o wątpliwy status nadzoru nad służbami specjalnymi, przesłuchiwać pod przysięgą przedstawicieli tychże służb, zajmować media i publiczność niewygodnym z punktu widzenia interesu partyjnego tematem. Interes partyjny nie jest jednak równoznaczny z interesem publicznym. A ten ostatni wymaga, by sprawę wyjaśnić do spodu. Bo jeśli stawiane publicznie zarzuty nie są prawdziwe, rozmontowanie takiej mistyfikacji miałoby równie dalekosiężne skutki, jak potwierdzenie, że służby aktualnej władzy - dla utrzymania władzy - wydały wojnę państwu, opozycji, a może i nawet niektórym ludziom czy środowiskom swojego własnego obozu. Od lat PiS stawiane są zarzuty, że łamie konstytucję, instaluje w systemie dublerów i neosędziów, upartyjniło Trybunał Konstytucyjny, lekceważy wyroki, kwestionuje międzynarodowe instytucje, ignoruje europejskie sądy itd. Tym bardziej więc kierownictwu tej partii powinno zależeć na tym, by przed komisją śledczą, przed narodem, wyjaśnić sprawę o dotychczas największym ciężarze gatunkowym. Kaczyński ma jednak za dużo kłopotów, by dokładać sobie kolejny. Sypie mu się większość w Sejmie. Przegrał głosowanie, bo postawili mu się licznie członkowie własnego klubu. W sprawie pandemii jest zakładnikiem antyszczepionkowców, a w sprawie sporu z Brukselą nie jest w stanie postawić się Zbigniewowi Ziobrze. Dodatkowo Andrzej Duda zaczął grać w jakąś swoją grę. Polski Ład okazał się klęską, drożyzna stała się tematem rozmów w polskich domach, a hamulec antyinflacyjny został wciśnięty za późno. Nic, tylko upaść. Nie warto jednak spieszyć się z ogłaszaniem końca rządów PiS. Nie tylko dlatego, że władza dysponuje wielkim aparatem propagandowym i instytucjonalnym, przy użyciu którego będzie walczyć o przetrwanie. Dopóki część opozycji będzie zajęta kąsaniem Donalda Tuska, umawianiem się na publiczne debaty o różnicach programowych czy negowaniem konieczności ścisłej współpracy, o ile nie budowy wspólnej listy, dopóty wrota do trzeciej kadencji - nawet przy takim kryzysie - wciąż nie będą zatrzaśnięte. Przemysław Szubartowicz