"Gdyby nie słupek, gdyby nie poprzeczka, gdyby się nie przewrócił, byłaby rzecz wielka, 'gdyby' to najczęstsze słowo polskie..." - śpiewał Kazik Staszewski w piosence "Plamy na słońcu". A jednak to nie tylko "gdyby", lecz także "ale" mogłoby być uznane za najchętniej używane w Polsce słowo. I to nie jedynie w związku ze skłonnością komentatorów sportowych do relatywizowania spraw oczywistych, gdy okiem nieuzbrojonym widać, że po prostu polscy piłkarze lepiej grają osobno w swoich macierzystych klubach, niż wspólnie jako drużyna narodowa. Ma rację reżyser Andrzej Saramonowicz, który napisał, że to nie są mistrzostwa świata w awansowaniu, tylko w piłce nożnej, a w piłkę nożną z Argentyną graliśmy beznadziejnie. To nie są także mistrzostwa świata w zwycięskie porażki, ani w piękne przegrywanie, ani w inne tego typu złudzenia. Wszystko o mundialu w Katarze w serwisie Interia Sport! A jednak z jakiegoś powodu rozkochaliśmy się właśnie w złudzeniach, chronimy miraże do upadłego. Dlatego słyszymy później, że to dobrze, że przegraliśmy z mistrzami świata, bo jak już z kimś przegrywać, to tylko z nimi. Albo że karny strzelony w drugim podejściu przez naszego najsławniejszego piłkarza uratował honor polskiej drużyny. Dowiadujemy się także, że skoro naszym celem było wyjście z grupy, to możemy mówić o małym sukcesie. Oraz że udowodniliśmy, że gdybyśmy tylko bardziej się przyłożyli, to bylibyśmy w stanie osiągnąć bardzo wiele, natomiast teraz po prostu nie mieliśmy szczęścia. Czy doprawdy przyznanie się do porażki, wzięcie odpowiedzialności za przegraną i wyciągnięcie realnych wniosków jest tak trudne? Co właściwie się w ten sposób ochrania? W polityce dostrzeżemy wiele podobieństw Czy to jest jakaś narodowa przypadłość - którą akurat jak w soczewce widać w sporcie i społecznej identyfikacji z piłkarskimi "naszymi", którzy przegrali, ale wygrali - a może po prostu ogólnoludzka? W sławnym, wybitnym i niestety nieco zapomnianym filmie Andrzeja Munka "Eroica" (pełny tytuł ma dopisek "Symfonia bohaterska w dwóch częściach") reżyser zderza widza z podobnym pytaniem. W drugiej części tego dzieła - które wprawdzie było elementem przepracowywania polskich wojennych traum, ale niosło przesłanie uniwersalne - obserwujemy oficerów uwięzionych w niemieckim oflagu, którzy podtrzymują legendę odwagi porucznika Zawistowskiego jako jedynego obozowego uciekiniera. W rzeczywistości jednak Zawistowski nie uciekł, lecz ukrywał się na strychu baraku, a mit kultywowali jego koledzy, by inni więźniowie nie zorientowali się, że chodzi o fałszywe bohaterstwo. Taka fatamorgana coś w nich ocalała, pozwalała mieć nadzieję na inne życie i na lepsze samopoczucie. Jeśli przy okazji rzucimy okiem na polską politykę - która być może niewiele ma wspólnego z polską duszą, ale z pewnością jest emanacją aktualnej kondycji społecznej - to dostrzeżemy wiele podobieństw do narracji o zwycięskich porażkach. Dobrym przykładem jest tu opozycja. Ciągle mówi o jednej liście wyborczej, opowiada o konieczności wygranej, planuje głębokie rozliczenia, dzieli skórę na niedźwiedziu, ale jest skłócona, nie umie wznieść się ponad podziały i nie rozumie, że aby kogoś z czegoś rozliczać, trzeba mieć odpowiednią liczbę głosów w parlamencie. Jeśli w wyborach skończy jak polska reprezentacja na mundialu, zostanie jej już tylko martyrologia. I niezawodne słówko "ale". Przemysław Szubartowicz