Zdziwiłem się, gdy dyskutując (w mediach społecznościowych) z Krzysztofem Śmiszkiem, obecnie lewicowym posłem, usłyszałem od niego, że używając popularnego związku frazeologicznego "odkrywanie Ameryki" uprawiam "neokolonialny rasizm". W pierwszej chwili sądziłem, że to wyrafinowany żart młodego stażem polityka. Ale nie. Wkrótce dotarło do mnie, że byłem świadkiem czegoś, co określiłbym mianem szaleństwa epoki. Szaleństwo to polega między innymi na tym, że używając słowa "szaleństwo" mogę zostać oskarżony o obrażanie osób psychicznie chorych lub poddany moralnemu szantażowi, aby nie używać słów stygmatyzujących, jeśli ktoś ideologicznie pobudzony za takie je uzna. Nowa/młoda lewica, która już dawno nie ma nic wspólnego z rozsądną socjaldemokracją, chce odkrywać świat na nowo, redefiniuje znaczenia, odwraca znaki, piętnuje i stygmatyzuje, a w miejsce struktury symbolicznej, którą uważa za przebrzmiałą, wznosi gmach sztucznej moralności i dokonuje retrospektywnej, ahistorycznej anatemy. Krótko mówiąc, w imię walki o wolność, równość i braterstwo proponuje cenzurę obyczajową, potępienie dla "innowierców" i domową wojnę ideologiczną. Czasami ma to odcień głębokiej hipokryzji, gdy jeden z liderów oskarżony o używanie wobec kobiety przemocowego języka, z jakim ta formacja oficjalnie walczy, nie ma kłopotów z tym, by nieść potem sztandar równości na paradzie. Przykład ze wspomnianym wierszem Tuwima dobrze obrazuje te arlekinady, które podbijają Zachód i dotarły też do Polski. Według lewicowego posła Macieja Gduli utwór (Murzynek) "Bambo" przyzwala na rasizm, więc nie powinien być prezentowany uczniom bez dodatkowego komentarza. Wprawdzie w swym inkwizytorskim zacięciu polityk nie posunął się tak daleko, by postulować całkowite wyrugowanie tego dzieła lub jego rytualne spalenie, ale i tak nie udało mu się uniknąć kompromitacji. Nie trzeba wprawnego oka ani znawstwa, by rozumieć (tak jak rozumiały pokolenia), że Tuwim - Żyd zaszczuwany przez antysemitów, antyfaszysta, wrażliwy poeta i doskonały parodysta - napisał upstrzony stylizacjami wierszyk o tym, że Bambo jest taki sam jak inne dzieci, a ostatni wers dobitnie pokazuje antyrasistowski charakter utworu: "Szkoda, że Bambo czarny, wesoły / Nie chodzi razem z nami do szkoły". Wikłanie akurat Tuwima w rasizm to intelektualna aberracja, podobnie jak ahistoryczne interpretowanie "W pustyni i w puszczy" Sienkiewicza. Całkiem niedawno przez media przemknęła informacja, że pocałowanie Królewny Śnieżki w bajce dla dzieci jest przez niektóre feministki odczytywane jako molestowanie, bo przecież bohaterka śpi. Cały metaforyczny sens tej pięknej sceny miłosnej został sprowadzony do seksistowskiego ekscesu wraz z oczekiwaniem, że taka interpretacja - z jakich robaczywych fantazmatów wzięta? - zostanie powszechnie uznana za (nareszcie) właściwą. Seksualność w równym stopniu prześladuje lewicę, jak i prawicę, choć z innych powodów, i w równym stopniu jest demonizowana. Takich przykładów jest bez liku. Znakomity brytyjski aktor i reżyser John Cleese - współtwórca Monty Pythona i kultowego serialu "Hotel Zacisze" - zwrócił uwagę, że źle rozumiana poprawność polityczna, ten sztandar woke culture i cancel culture, zabija nie tylko literaturę, kino, sztukę, ale także humor, który zawsze jest krytyczny. Według niego żyjemy w czasach, gdy jakikolwiek przejaw krytycyzmu jest na cenzurowanym, ponieważ zawsze może znaleźć się ktoś, kto poczuje się urażony, obrażony, skrzywdzony, poniżony, a to właśnie - a nie argumenty czy szpica riposty - staje się orężem owego, hm, nowego wspaniałego świata. Triumf infantylizmu i ucieczka od wolności. Na antypodach, po drugiej stronie tego medalu jest dobrze poznany i opisany świat prawicowej ekstremy, która ludzi LGBT nazywa ideologią, straszy uchodźcami, gloryfikuje nacjonalizm, karmi się ksenofobią, a zatęchły antysemityzm usiłuje ubierać w nowoczesne pozy. W wymiarze politycznym chodzi o stworzenie "nowego Polaka", utarcie nosa liberalnej inteligencji, napisanie historii na nowo. Minister edukacji Czarnek rozdający świadectwa normalności (i moralności) wypełnia tę misję z werwą i zapałem ku uciesze Jarosława Kaczyńskiego, który rozkręca polskie rodeo: ponieważ udało mu się przejąć od lewicy wyborców socjalnych, zabezpiecza też prawą flankę ideologiczną. W świecie radykalizmów, które klajstrują każdą niepewność, albo aborcja jest OK, albo aborcja jest zabiciem dziecka; albo cały Kościół jest złem, albo cały Kościół jest dobrem; albo liberałowie zasługują na potępienie, albo liberałowie zasługują na wytępienie etc. Żadnych wątpliwości, które są sednem człowieczego doświadczenia ("życie jest formą istnienia białka, ale w kominie czasem coś załka", jak pisała Osiecka). Wybory wygrywa się w centrum także dlatego, że właśnie tam jest się najbliżej ludzi i najdalej od ideologii. No i jest jeszcze jakieś pole do refleksji i rozmowy. Przemysław Szubartowicz