W Polsce, gdzie już dawno nie toczy się sporów estetycznych (jak Przyboś z Grochowiakiem o turpizm), dziennikarze (jak chciał Nietzsche) stali się papierowymi niewolnikami dnia, a przenikliwość jest cechą wymarłą, najłatwiej o naiwność. Im jest większa, tym bardziej poważa się opinie tych, którzy stali się jej gorliwymi praktykami. Dlatego wybijam się na odrębność i chłodno spoglądam na entuzjazm wielu komentatorów, którzy akurat w Andrzeju Dudzie kolejny raz ujrzeli nadzieję na uratowanie reputacji Polski jako kraju, gdzie nie ma zagrożeń dla wolności słowa i przestrzega się demokratycznych reguł. Wszystkie minione szanse przecież zmarnował. Nawet jeśli prezydent przeciwstawi się tym razem Jarosławowi Kaczyńskiemu (lub uzgodni z nim rejteradę), rację będą mieli raczej ci, którzy złośliwie twierdzą, że Andrzej Duda po prostu nie chce zamykać sobie drogi do pamiątkowej fotografii z prezydentem Bidenem w przyszłości, niż ci, którzy tak bardzo pragną odnaleźć go jako szczerego obrońcę zachodnich wartości. Skoro prezydent w zgodnej opinii wielu wybitnych prawników niejednokrotnie złamał konstytucję, a jego słynne, choć tylko taktyczne dwa weta wcale nie zatrzymały destrukcji sądownictwa, ale skutecznie zgasiły społeczny opór (bo naiwność zatriumfowała), to jeden wyjątkowy akt złamania długopisu, i to w czasie ostatniej kadencji, nie zrobiłby z niego ani bohatera opozycji, ani Brutusa władzy. Świat oczywiście nie jest logiczny (co ładnie pokazał bawiący się kiedyś rosyjską literaturą Woody Allen, w którego filmie "Miłość i śmierć" Stary Niechamkin był młodszy od Młodego Niechamkina), więc być może prezydent zechce przekreślić starania prezesa rządzącej partii, który nie tylko na oczach wszystkich zdecydował się na pozbawioną podstaw reasumpcję ("nie mamy pańskiego płaszcza i co pan nam zrobi?"), ale też wyrzucając Jarosława Gowina z rządu i koalicji stworzył sytuację, w której większość parlamentarną będzie się budować przy pomocy korupcji politycznej, jakiej w Polsce nie widziano od 1989 roku. Oznaczałoby to jednak, że nawet publiczne upokarzanie byłego już wicepremiera było tylko manifestacją szczególnych cech charakteru głowy państwa, a nie aktem politycznym, za którym stoi jakiś, powiedzmy, ciężar gatunkowy. Przed sześcioma laty najtęższe umysły publicystyczne nie przewidziały tego, co dla wprawnego oka - które śledziło wydarzenia z czerwca 1992 roku, gdy odwoływano rząd Jana Olszewskiego, a później rządy Kaczyńskiego w latach 2005-2007 - było oczywiste. Czytaliśmy więc i słuchaliśmy o tym, że trzeba dać Andrzejowi Dudzie kredyt zaufania (Marcin Meller), prezes PiS to jednak demokrata (Jacek Żakowski), PiS powinien dostać pewien kredyt zaufania (Michał Szułdrzyński), a także powątpiewania, czy Polska zmierza do autorytaryzmu (Konrad Piasecki). Itede, itepe. Dziś te wszystkie eksplozje krótkowzroczności i łatwowierności świetnie zabrzmiałyby jako skecze lub piosenki w legendarnej Piwnicy pod Baranami, która zresztą kilka dobrych lat temu odśpiewała stenogram rozmowy (ujawniła ją stacja TVN) Adama Lipińskiego (z PiS) z Renatą Beger (z Samoobrony), dzięki czemu dowiedzieliśmy się, jak wygląda korupcja polityczna w praktyce. Aktualnie jesteśmy państwem, które jest dyscyplinowane przez Unię Europejską w sprawie praworządności, prowadzi dyplomatyczne wojny ze Stanami Zjednoczonymi i Izraelem, a pojęcie suwerenności, forsowane jako alibi dla niemal wszystkich działań, pochodzi w przypadku rządzącej formacji ze słownika krajów niedemokratycznych i oznacza antyeuropejski zwrot ku samotności i mentalności wschodniej. To dlatego konstytucja jest łamana, w Sejmie głosuje się do skutku, aż wynik będzie po myśli rządzących, forsuje się (który to już raz?) ustawę, która uderza w fundamenty demokracji, Polska spada w rankingach wolności prasy etc. Ale rewolucja nie jest gwałtowna i wciąż ma spore poparcie uśpionego darami socjalnymi i połechtanego resentymentem społeczeństwa, ma charakter powolnego gotowania żaby, która nie orientuje się w swojej sytuacji, dlatego obserwatorzy życia społecznego z oczami szeroko zamkniętymi pozwalają sobie na luksus naiwności. Gdy władza - po ewentualnym wecie zmiękczonego amerykańskimi naciskami prezydenta - weźmie się za ordynację wyborczą, znów zakrzykną: nie straszcie PiS-em! Przemysław Szubartowicz