Spór o to, czy sankcje nałożone na Rosję oraz dostarczanie uzbrojenia to rzeczywiście wszystko, co świat zachodni może dziś dać Ukrainie, jest głębszy. Dotyka bowiem istoty wieloletniej strategii państw demokratycznych, które liczyły na to, że skasują mocarstwowe popędy Rosji polityką miłości i budowaniem sieci zależności gospodarczych. Krytycy aktualnej postawy niewłączania się w konflikt twierdzą, że jest to podtrzymywanie pozoru. Według nich bowiem wojna w istocie trwa od lat, nie dotyczy tylko Ukrainy, ale całego zachodniego świata, którego instytucje są nieustannie osłabiane, a jej aktualna manifestacja w militarnej agresji na Ukrainę możliwa była tylko dlatego, że ignorowano sygnały ostrzegawcze, a oczy Zachodu trzymano szeroko zamknięte. Być może na takiej refleksji bazował Jarosław Kaczyński, gdy mówił w Kijowie o potrzebie czegoś w rodzaju misji pokojowej NATO, choć wiadomo, że tego typu inicjatywy są domeną ONZ. Wprawdzie te nieuzgodnione z innymi państwami słowa zostały natychmiast zakwestionowane przez sekretarza generalnego Sojuszu Jensa Stoltenberga, który podkreślił, że nie ma planów wysłania sił wojskowych na teren Ukrainy ani wprowadzenia strefy zakazu lotów nad jej terytorium, ale niewątpliwie przydały się partii rządzącej do budowania wizerunku niezłomnych i odważnych krytyków miękkiego Zachodu. Niefortunnie podchwycił je też szef MSZ Rosji Siergiej Ławrow w ramach budowania kłamliwej propagandy, co tylko pokazuje, że samowolne inicjatywy dyplomatyczne są zawsze gorsze od tych wypracowanych wspólnie z sojusznikami. No, chyba że rzeczywiście chodzi wyłącznie o "polityczne złoto" i cynizm. Państwa zachodnie, odwołując się do analiz specjalistów od wojskowości i geopolityki, wolą zachowywać się ostrożnie i nie odpowiadają na wezwania prezydenta Wołodymyra Zełenskiego, by ratować Ukrainę w sposób bardziej aktywny. Według tej doktryny wsparcie dla spływającego krwią kraju - dostarczanie broni, otuchy i opiekowanie się uchodźcami wojennymi - nie może oznaczać rozpętania konfliktu światowego. Oczekuje się, że dyktator wystraszy się sankcji, osłabi go opór dzielnego narodu, zechce skorzystać z negocjacji albo zrządzeniem losu lub spisku zostanie usunięty z urzędu. Tymczasem wojna może raczej przerodzić się w wieloletni dramat, jątrzącą się ranę, z którą Zachód nie będzie w stanie sobie poradzić, dlatego powinien teraz i w przyszłości radykalnie zmienić postawę nie tylko wobec Rosji, ale wobec wszelkich światowych autokracji. Anne Applebaum w obszernym tekście w magazynie "The Atlantic" (przedrukowanym przez "Gazetę Wyborczą") postawiła tezę, że współczesnych autokratów nie łączą już ideały, lecz kontrakty, dlatego wspierają się wzajemnie ponad historycznymi podziałami. Dlatego liberalny Zachód, cywilizowane demokracje, muszą znaleźć nowy sposób postępowania, przejść od defensywy do ofensywy. "Nie wystarczy nakładać sankcje na oligarchów po kolejnym naruszeniu prawa międzynarodowego lub naszych praw - musimy przebudować cały nasz system finansowy, by uniemożliwić nadużywanie go przez elity kleptokratów. Nie możemy reagować gorączkowym sprawdzaniem faktów i dementi na bezczelną propagandę - musimy dostarczać na czas precyzyjnych informacji tam, gdzie ich brak, w języku tych, do których się zwracamy. Chroniąc przyjaciół i sojuszników, nie możemy polegać na dawnych wyobrażeniach o liberalnym światowym porządku, nienaruszalności granic czy międzynarodowych traktatach" - pisze wybitna dziennikarka. Trudno się z tym nie zgodzić. Zrealizowany terror Putina musi oznaczać rewolucję świata zachodniego, koniec złudzeń, przebudzenie. W tekście "Po co wojna?" z 1932 roku wspomniany już Freud pisał do Alberta Einsteina nie tylko o istniejącym w człowieku nieusuwalnym popędzie śmierci, który determinuje powtarzające się wojny, ale także o tym, że "pragnienie zlikwidowania agresywnych skłonności człowieka nie ma widoków na przyszłość". Dziś już wiemy, że twórca psychoanalizy się nie mylił, a wszelkie (wskazywane także przez niego) możliwości zapobiegania wojnom - jak wspieranie Erosa, wspólnota czy zamiana dyktatu wątpliwych autorytetów na triumf rozumu i samodzielnego myślenia - zakończyły się niepowodzeniem lub okazały się niewystarczające. Popęd śmierci znów zwyciężył. Nie można liczyć na to, że admiratorzy dławienia wolności, piewcy jedynowładztwa, praktycy bezprawia, nacjonalizmu, ksenofobii, kłamstwa, likwidacji trójpodziału władzy itp. sami zawrócą ze swoich dróg. Że każdy zamordysta zrozumie zachodni język, jak pisze Applebaum, "głębokiego zaniepokojenia". Trzeba natychmiast zacząć im w tym zawracaniu i zrozumieniu aktywnie pomagać. Przemysław Szubartowicz